Tomasz Mlącki: Powrót do normalności, czyli depresja kelnera

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…

Wracamy. Do jakiej normalności, to się okaże za czas jakiś. Póki co rzeczywistość wlewa w nas niemałą dawkę nadziei. Nasze domy przestały być wreszcie kinami, teatrami, salami koncertowymi, siłowniami i restauracjami, które to funkcje pełniły, bez udziału naszej woli i wbrew praktycznej sensowności, przez ostatnich kilka miesięcy. Ruszyliśmy zatem w miasta i w Polskę, ciesząc się z odzyskiwanej w coraz większym stopniu wolności. Owo wzmożone ruszenie jest, czemu trudno się dziwić, tłumne i kompulsywne. Jest też, czemu dziwić też się nie powinniśmy, nasycone niecierpliwością, niczym uczciwie wyprodukowany spirytus procentami. Spiritus movens unosi się nad zniecierpliwionym wieloma tygodniami stagnacji krajem, złaknionym powrotu do prozaicznej rutyny minionych lat.

Wzmożony, kompulsywny, choć nie tłumnie, udałem się nad morze, gdzie na przestrzeni pomiędzy trzema molami i trzema miastami starałem się cierpliwie zgłębić fenomen czasu i miejsca. Nie było moją intencją umościć się w loży szyderców i z sarkastyczno-sardoniczną satysfakcją czyhać na zachowania, które dałyby mi okazję do wyzłośliwiania się. Snułem się między klifami, plażami i parkami w coraz bardziej gęstniejącym tłumie świętującym odzyskiwaną wolność, przynajmniej w jej zewnętrznym, o ileż łatwiejszym do zmaterializowania i zracjonalizowania wymiarze. Miałem nadzieję, że zobaczę to, co chcę, aby mi w duszy grało, czyli turystę doby schyłkowej pandemii, któremu miniony rok w całej jego tragicznej rozciągłości dał szansę na inne spojrzenie na innych, bardziej empatyczne, refleksyjne, cierpliwe… Jednostki, w której człowiek jest większy, ważniejszy niż klient, a emocja jest w służbie racji. Nadzieja ta miała się jako tako, gdy byłem w ruchu, postrzegając powierzchownie. Widziałem więcej uśmiechu, uprzejmości, ludzie jakby bardziej niż dawniej ujmowali życzliwością, na piasku prawie nie było śmieci, nie widziałem też nikogo idącego za potrzebą na wydmy, nawet dzieci na deptakach nie zawłaszczały tak bezwzględnie, jak dawniej, przestrzeni biegiem i wrzaskiem. Jest piękniej, pomyślałem nieśmiało. Pokrzepiwszy ducha, ruszyłem zadbać o ciało do ulubionej rybnej restauracji, tej przy molo, choć z oczywistych względów nie zdradzę przy którym.

Miałem szczęście, udało mi się usiąść z marszu przy dwuosobowym z widokiem na morze, smagane ledwo odczuwalną bryzą, uprzejmie i harmonijnie dostosowujące się do stanu mojego ducha. Zasiadłem zatem w uroczym towarzystwie spokoju i nadziei, zamówiłem bałtycką makrelę, którą przyniosła mi przemiła Oksana (imię zmieniłem), i zacząłem świętować, z wielką dla moich kubków smakowych satysfakcją, pierwszy od ponad 100 dni posiłek przy innym niż domowy stole. Idylla trwała do połowy ryby. Kiedy oczyściwszy jedną stronę jej kręgosłupa, miałem zamiar zająć się pozostałą, przysiadała się rzeczywistość, w całej skrzeczącej i dojmującej rozciągłości. Nie przysiadła się oczywiście dosłownie, ale zmaterializowała się o kilka metrów ode mnie w postaci monstrualnej łysej głowy, osadzonej na kupie mięśni, szczelnie opiętej markowymi ciuchami, otoczonej licznym gronem rodzinnym. Było tuż po pierwszej, taras restauracji był pełny, kelnerki i kelnerzy uwijali się jak w ukropie. Przy wejściu witała gości tablica z uprzejmą prośbą o pozostanie tamże, dopóki obsługa nie wskaże miejsca. Dodano w informacji, że pandemia, ostrzejsze normy sanitarne itp. Facet, podobnie jak jego rodzina, czytać ze zrozumieniem nie potrafi, a i cierpliwością nie grzeszył, bo postali tam z pół minuty, coraz bardziej napompowani agresją niezaspokojonej natychmiast żądzy, po czym ruszyli z impetem w stronę widocznego wolnego stolika, na którym bardzo wyraźnie była widoczna tabliczka „zarezerwowane”, obok mnie niestety…

Los, przewidująco okrutny, jakże chętnie igrający paradoksami ku własnej potępieńczej satysfakcji, postawił na ich drodze Oksanę, z całą jej otwartością, ufnością i życzliwością wobec świata zawartą w niepowtarzalnym uśmiechu, którym wcześniej obdarzyła zarówno mnie, jak i wielu innych. Przywitała gości, poprosiła o powrót do wejścia, przyrzekając, iż jak najszybciej zaoferuje im pierwszy zwolniony stolik. Uprzejme, empatyczne, wypowiedziane z uśmiechem słowa spotkały się z chamską furią owego indywiduum. Zaczął podniesionym głosem prawić, że to skandal, że dzieci są głodne, że są wolne stoliki, że czekać nie ma zamiaru, żeby wołać mu tu menadżera, że on im pokaże, jak wyglądają standardy obsługi, doprawiając wywód stwierdzeniem, żeby się poprawnie nauczyła po polsku, mówić i m y ś l  e ć. Tak powiedział, myśleć… Furia dodawała mu skrzydeł, z każdym wykrzyczanym słowem rósł w swoich oczach, zwycięsko tocząc wzrokiem wokół, on – pan i władca tych kilku metrów kwadratowych, sceny jego życiowego występu, z aprobatą obserwowanego przez najbliższych, a z obojętnością przez pozostałych gości. Sceny, która w istocie była piaskownicą, z której wyrosnąć nie zdołał i zapewne nie zdoła. Ślina tryskała z jego coraz intensywniej czerwieniejącego oblicza, wzmagający się szał osiągał apogeum. Oksana stała tuż przy moim stoliku, drżąc, ze wzbierającymi łzami w oczach, usiłując coś mówić do kogoś, kto chciał słuchać tylko samego siebie. Nie rozumiała, dlaczego tak się dzieje. Przecież dała z siebie wszystko, chciała jak najlepiej.

Ta tragiczna i żałosna jednocześnie scena trwała raptem minutę, choć dla niej była to wieczność, a mnie zamurowało. Już chciałem otwierać usta, kiedy nagle pojawił się kierownik sali i zachował się tak, jak trzeba było. Uprzejmym, ale stanowczym głosem wyprosił prostaka z tarasu, ostrzegając, że takiego zachowania tolerować nie będzie, a w razie potrzeby wezwie kogo w takiej sytuacji powinien. Trzeba przyznać, że menadżer miał wszystko, co w tej sytuacji niezbędne: godność, doświadczenie, stanowczość i charyzmę. Miał też cechę nieoczywistą, potrafił dostrzec w osobach tego dramatu wpadającego w farsę ludzi nieposortowanych na kategorie, lepszych – klientów, którym wolno wszystko, i gorszych – obsługę, której nie wolno nic. Moje najszczersze uznanie, gdybym miał na głowie kapelusz, z szacunkiem bym go przed tym człowiekiem zdjął, więc niech przynajmniej ten tekst będzie takim metaforycznym gestem. Cham nagle skarlał, zaczął się trwożliwie kajać i tłumaczyć, usprawiedliwiać głodem i emocjami, po czym został umiejętnie wycofany w najdalszy róg sali głównej, gdzie obsługiwał go, czytaj nadzorował, osobiście szef sali.               

Taras na chwilę zamilkł, a potem wypełnił się komentarzami. Czekałem na nie, przyznam, że niecierpliwie, bo przecież one miały dać mi odpowiedź na pytanie, czy moja nadzieja co do zmiany jest uzasadniona. Czy te uśmiechy i inne sygnały z deptaków były sygnałem zmiany? Dobrej zmiany? Uczciwie dodam, że słyszałem, bez intencji podsłuchiwania, bo mówiono głośno, opinie z trzech najbliższych stolików. Jak się Wam zdaje, w jaki sposób ową z etycznego punktu widzenia ohydną i karygodną minutę nienawiści podsumowano? Jakże chciałbym usłyszeć głosy solidarności ze sponiewieraną kelnerką, menadżerem, słowa refleksji w duchu humanizmu… Los jednak, jak wskazano wyżej, potrafi z nas drwić, dając nadzieję, bywa że przez długi czas, aby potem raptownie nas jej pozbawić. Mówiono, owszem, że to skandal, ale sympatia sali była po stronie wulgarnego krzykacza, podnoszono, że to w końcu klient, a ten ma zawsze rację, że w gastronomii trzeba mieć grubą skórę, a kto jej nie ma, sam jest sobie winien. Poczęto potem rytualnie narzekać na jakość obsługi, że kelnerzy z łapanki, że ceny horrendalne, że rachunki grozy i tak dalej. Arcypolskie narzekanie na całokształt. Nikt nie wziął strony pokrzywdzonej, racji sponiewieranej, zalanej pogardą kelnerki wpędzonej w widoczną depresję. Ofiary agresji i ksenofobii.

Do tych ludzi nie docierało, że restauracje po lockdownie mają gigantyczny problem ze skompletowaniem obsługi, że nastąpił bunt gastronomicznych mas, odpływ personelu gdziekolwiek, byle być na etacie. Pandemia nieodwracalnie zmieniła sposób postrzegania na rynku pracy szeroko rozumianego przemysłu czasu wolnego, a już w szczególności gastronomii. Pracobiorcy uważnie odrobili lekcję z minionego roku, wiedzą już, że jest on niestabilny podwójnie – ze względu na mniej niż w innych sferach cywilizowane warunki pracy, oraz na podatność branży na jakiekolwiek zawirowania, branży która, jak po doświadczeniach ostatnich kilkunastu miesięcy już powszechnie wiadomo, pierwsza w kryzys wchodzi, a ostatnia z niego wychodzi. Kelner niegdyś to był zawód na lata, życie całe. Obejrzyjcie, albo przeczytajcie „Zaklęte rewiry”, ludzie chcieli się piąć w hierarchii, wzrastać profesjonalnie, awansować w świecie rozpiętym miedzy kuchnią i stolikami. Niegdyś kelnerzy chcieli być literatami, jak Henryk Worcell, autor wspominanej powieści, teraz wektory się odwróciły, ludzie pióra, czynni lub aspirujący, muszą być kelnerami. Ze szkodą dla obu profesji…

Hłasko napisał kiedyś opowiadanie pod znamiennym tytułem: „Kancik, czyli nic się nie zmieniło”. Człowiek sukcesu, jeśli tak rozumieć skuteczne wyrwanie się z prowincji w latach 50., przyjeżdża do mieściny, w której się urodził, w nadziei, że zaszła tam modernizacyjna zmiana. Idzie do fryzjera, rozmawia z nim o nowych trendach w strzyżeniu, odsyłających tytułowy kancik do lamusa. Cyrulik potwierdza, zarzeka się, że on jest nowoczesny, dorasta do wyzwań czasów, że w kancik już nie strzyże, bo to jest passe. Zadowolony bohater wraca do hotelu i co widzi w lustrze? Zgadnijcie sami… Ja, brutalnie pozbawiony apetytu, siedząc w miejscu, które nagle straciło wszelki urok, czułem to samo. Bolało, a jakże.

Dobry pracownik jest jak las, zawodowo rośnie powoli, umyka bardzo szybko. Z miejsca, gdzie mu źle do takiego, gdzie ma nadzieję na poprawę losu. Czy pandemia nauczyła nas, żeby o siebie bardziej dbać, szanować się? Czy też skandując: „Nic się nie stało, Polacy, nic się stało”, podążamy tyleż wyjeżdżonymi, co wyboistymi koleinami status quo ante? Może jednak czasem warto ocenić sprawy po ludzku, co nie zawsze idzie w parze z powierzchownie pojętym profesjonalizmem? Może warto się zaangażować, dać świadectwo? To trudne i pozornie zniechęcające, nader często bywa też nieopłacalne, wiem, wiem. Wolter mawiał, że spokój jest jeszcze więcej wart niż prawda, ale jeśli wszyscy pójdą za tym, będziemy nieuchronnie pielęgnowali tak pojmowany spokój w coraz ciaśniejszej celi, wybudowanej własnymi rękoma.

Kiedy wychodziłem z restauracji boleśnie pozbawiony nadziei, przemknęła mi przez myśl maksyma Thomasa Bernharda: „Ponieważ nie byłem w stanie nauczyć ludzi rozumu, szczęśliwy, trzymałem się od nich z daleka”. Kuszące, chyba jednak nie dla mnie, i mam wielką nadzieję, dla wielu z nas. Wychodząc, spotkałem Oksanę, była załamana, jej oblicze było antytezą tego, które cieszyło na powitanie. Zacząłem z nią rozmawiać, powiedziałem, że to tylko wyjątek, przeprosiłem, szczególnie za słowa o polskiej mowie i myśleniu. Powiedziałem, że to tylko wyjątek, ale czy sam w to wierzę, czy chcę tylko? Między chcieć a móc bywa przeogromna przepaść. W jej coraz bardziej pustoszejącym wzroku nie było wiary…

Autor: Tomasz Mlącki
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl