Tomasz Mlącki: Śniona rewolucja, czyli well farewell?

Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Na zdjęciu: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki

Zajęci ratowaniem siebie i swojego najbliższego otoczenia nie zauważamy, jak ogromne i nieodwracalne zmiany zachodzą wokół nas. Nie antycypujemy też w pełni ich konsekwencji. To błąd, bo rok 2020, annus horribilis, ów rok koronowany wywraca nasz poukładany, ogarnięty, przeważnie miły świat na nice. Sparafrazujmy Tuwima: Dzisiaj chaos w każdej sferze, nie wie sam potężny Estymator, kiedy będzie bal w operze, kiedy wrócą ścisk i zator, wszelką pewność diabeł bierze!

Pisze Tomasz Mlącki w cyklu „Metafizycznie, merytorycznie…”.

Nie zdajemy lub raczej nie chcemy do końca zdać sobie sprawy z istotności przemian, a przede wszystkim z faktu, że nie ma już prostego powrotu, choć jak nigdy tego pragniemy, do status quo ante pandemiae. Chętnie wypieramy z siebie tę ciernistą świadomość, posługując się narzędziem nad którym mamy pełną kontrolę, czyli językiem. To dlatego istną furorę robi hasło „powrotu do nowej normalności” – swoiste contradictio in adiecto, doskonale sprzeczne narzędzie wszelkich PR-owców, mantra nad mantrami w ustach pierwszoplanowych bohaterów konferencji prasowych. Zdanie tyleż poprawne gramatycznie, co bezsensowne, no bo jak można wracać do czegoś nowego? W kierunku nowego można po prostu iść, ale w tym czasowniku nie ma ani grama tego, co najbardziej pożądane, kondensacji nadziei, że będzie jak było. Nie jest to zatem językowy lapsus, ale raczej zabieg freudowski, utrzymujący słuchaczy w poetyce snu w czasach rewolucji. Polacy – co słusznie zauważył Leder – mają problem z wnikliwą oceną doniosłości skutków wielkich historycznych procesów, kiedy te się dzieją. W czasie trudnym ludzka natura rozpaczliwie pożąda ułudy zaprzeczenia oczywistości, stajemy się wtedy ultrakonserwatywni, nagle stałość jest absolutyzowana, a zmianę – dotychczasową niekwestionowaną boginię – z gniewem strącamy z ołtarzy, chcąc pozostać w bezpiecznym mirażu. Bardzo chcielibyśmy wejść do tej samej rzeki, choć do tej pory używaliśmy owego sloganu jako usprawiedliwienia, morału albo pretekstu do udowodnienia, częściej innym niż sobie, że życie składa się z punktów bez powrotu. Obiektywnie tak jest i pozostanie, ale subiektywnie, tu i teraz, nie pasuje nam to do pożądanej narracji, która dziś ma być wiarą w zaprzeczenie tej tezy.

„Żyjmy nadzieją, Jak mówią prorocy, Dzień w końcu staje, Po najdłuższej nocy” – jako rzecze Szekspir, a w jego sztukach jest przecież wszystko, z czym ludzkość się mierzyła, mierzy, lub będzie się mierzyć. Nieprzerwany sukces percepcji owego geniuszu zasadza się na tym, że każdy z tych dramatów jest doskonałą interpretacją frazy, iż „nie masz nic nowego pod słońcem”, co stwierdził Salomon już na tysiąc lat przed Chrystusem, a to pozwala każdemu, zawsze i wszędzie odnaleźć swoje rozterki i pytania w tym co najwybitniejszy dramatopisarz w dziejach napisał. Lecz to, co najistotniejsze, między słowami, pozostawił naszej interpretacji. Zatem, dopóki jest słońce na niebie, dzień po nocy wstanie, ale nie będzie taki sam, jak poprzedni…

Trwa więc festiwal irracjonalności. Wirus zainfekował nasze ciała, ale groźniejsze jest zatrucie umysłów, poprzez odrzucanie argumentu w imię emocji. Nader często obserwujemy opór przed zaakceptowaniem nieuchronności, najbardziej porażający przykład ostatnich tygodni to zachowanie Michaela O’Learyego. Szef Ryanair obraził się na rzeczywistość, emocjonalnie perorując, że najlepiej, aby wróciło to, co przed marcem, że rząd mu przeszkadza, że nie wyobraża sobie funkcjonowania swojego biznesu według reguł, które ograniczą liczbę miejsc ma pokładzie przynajmniej o jedną trzecią, spowodują konieczność sporych inwestycji i w ogóle potrzebę zaakceptowania prostej prawdy, że świat wokół nie jest, a już szczególnie teraz, z plasteliny, i trzeba się umieć zaadaptować, choćby to miało oznaczać potrzebę całkowitej redefinicji modelu biznesowego i, być może, odesłanie tzw. tanich linii lotniczych na karty historii awiacji. Nie ma już bowiem biznesowej hiperelastyczności ery prepandemicznej, wymagającej bezwzględnego podporządkowania wszystkiego i wszystkich prowadzonemu projektowi, która do tej pory natykała się tylko na dobrze oswojoną subiektywną przeszkodę w postaci czynnika ludzkiego, podatną na odwiecznie skuteczne narzędzia: sugestię, groźbę, pochlebstwo, zachętę itp. Niestety, pojawił się czynnik obiektywny, wobec którego przytoczona paleta środków jest bezradna, a to skutkuje koniecznością rewizji paradygmatu i zaakceptowaniem nowego hasła; „wolniej, spokojniej, mniej”, bo taki będzie ten świat i to raczej na dłużej…

Przykład drugi - wirus wywołał w naszym us(m)ieciowionym świecie zalew teorii spiskowych, gdzie efektownie opakowane emocje wygrywają z nagimi argumentami. Najbardziej rozpowszechniona i absurdalna głosi, że Chiny świadomie wywołały chaos, aby na tym ekonomicznie skorzystać. Ten nonsens nie wytrzymuje próby logiki w żadnym kontekście, bo, żeby przytoczyć tylko jeden kontrargument, najistotniejszym gospodarczym efektem pandemii jest ogólnoświatowa droga do reindustrializacji w ramach państw narodowych, czyli Azjaci spiłowaliby gałąź na której siedzą. Wirusowa chmura w sieci jest wszechogarniająca, faluje gigantyczny stek bzdur na temat COVID-19, rzekomo cudownych metod leczenia, postępuje dezawuowanie autorytetów, co ponownie stawia pytanie o odpowiedzialność gigantów nowych technologii za słowo. Niedawno opublikowano w „New York Timesie” list otwarty, w którym wirusolodzy, lekarze, pielęgniarze i pracownicy instytucji opieki medycznej domagają się od firm zarządzających siecią, by „nie wzniecały dalej kłamstw, oszczerstw i wymysłów, które zagrażają zdrowiu nas wszystkich”. Nie do końca skutecznie, bo digitalni piłaci umywają ręce, publikując co prawda np. raporty WHO, ale wciąż mamrocąc coś o cenzurze, wolności wypowiedzi, jakby nie chcieli zrozumieć, iż wolność jednostki kończy się tam, gdzie ogranicza wolność innych i nie chcieli poświęcić nieco większej części swoich zysków na skuteczne narzędzia walki z szerzeniem bzdur, jak nigdy zagrażających ludzkości.

Wszyscy bronimy się przed świadomością, iż nie będzie już dokładnie tak samo, ale to szeroko rozumiany biznes z uporem godnym lepszej sprawy pielęgnuje iluzję całkowitego powrotu do przeszłości, bo przecież tyle razy się udawało. Tu potrzebne jest jednak nowe otwarcie, jako że kryzys jest rudymentarnie inny. Musimy odkreślić grubą kreską dawny paradygmat - maksymalizacji zysków, minimalizacji kosztów, odpowiedzialniej zatroszczyć się o środowisko naturalne i o pracowników, co najpełniej wyrażono w słynnym apelu „Financial Times”, gazety którą trudno posądzić o lewackie miazmaty. Oprzyjmy stosunki pracy na elastycznym duńskim wzorcu umowy, jako że kryzys przerażająco uwidocznił, co oznacza życie na śmieciówce czy samozatrudnieniu, zostawiających ludzi z dnia na dzień bez środków do życia. Nie wierzę własnym oczom, gdy obserwuję lobbying na rzecz dalszego uelastyczniania stosunków pracy, także w rządowych „tarczach antykryzysowych”. Polska jest niechlubnym liderem uśmieciowienia w UE, ojczyzna solidarności przez wielkie S! Przestańmy dzielić pracobiorców na lepszy i gorszy sort, okażmy sobie szacunek, wypleńmy folwarczną mentalność w zarządzaniu. Jeśli tego nie zrobimy teraz, przyszłość będzie koszmarem dla sprekaryzowanych mas, a edenem dla elit, a wtedy subtelna ironia słynnego angielskiego well farewell przekształci się w dojmującą dosłowność, a tytułowy znak zapytania zniknie.

Jesteśmy także świadkami końca ery konsumpcji bez granic, jakiekolwiek by one nie były. Creme de la crème konsumpcjonizmu jest niczym niezmącona radość nabywania, ale tej nie ma, bo suma lęków przeważa nad sumą nadziei. Konsumpcja w dystansie, maskach, rękawiczkach, plastikach i pleksi to, proszę wybaczyć sformułowanie, akt w prezerwatywie, niecienkiej do tego….

Rok 2020 to solidne ostrzeżenie, ale i takaż szansa na przemodelowanie naszego uniwersum, aby przestał być ewidentnym i immanentnym manifestem egotyzmu. Świata przecież nie zbawię, tę z ulgą powtarzaną frazę trzeba wyrzucić do kosza. Albo zbawimy go teraz razem, zastępując egoizm wyścigu szczurów wszelkiej maści i treści solidarnością odpowiedzialnych i świadomych obywateli, albo jakaś kolejna białkowa struktura mierzona w nanometrach, takie niewidzialne nic, które zastopowało świat na nie wiadomo jak długo, udowadniając człowiekowi, jak straszliwie się mylił, sądząc, że jest panem stworzenia, w kolejnej mutacji nie da nam już szansy. Trudne zadanie, można je osiągnąć tylko poprzez zmianę ludzkiej natury, a ludzie, jak zauważył Stasiuk, są ludzcy… Trzeba by zredefiniować rolę hierarchii napędzającej świat od wieków, gdzie indywidualizm gardzi kolektywizmem, tego ja, ja, ja, leczonego raz na jakiś czas udziałem w spektakularnych akcjach charytatywnych, tego me first. Teraz czas na prawdziwe me too, gdzie too oznacza przynależność do wielkiej wspólnoty kruszącej podziały w czasie najważniejszej próby. Nauczmy się być lepsi, po prostu.

Może na początek udowodnijmy, że nieobca nam odpowiedzialność i nośmy maseczki, póki trzeba je nosić, tam gdzie nas o to proszą. Nie produkujmy XXI-wiecznej wersji sarmackiej anarchii, codziennie uprawianej przez następców posła Sicińskiego z Upity, tych wszystkich świecących dumnie odsłoniętym obliczem, którzy każdą egotyczną molekułą krzyczą: namordnik – VETO! Potem można, będąc przedsiębiorcą, przyjąć iż, kiedy wreszcie pojawi się sposobność, nie zatrudnimy pracownika na śmieciówce, a potem jest nieograniczone spektrum, dla tych co chcą chcieć i mogą móc. Nie łudźmy się, że suma egoizmów sama z sobie da wspólnotowy efekt. Łodzie się przewracają, a przypływ będzie nieprędko. Mamy niespotykaną w dziejach cywilizacji szansę na zmianę, prawdziwie dobrą, oczywiście pod warunkiem, że zrozumiemy iż, i tu z pewną satysfakcją przytoczę brytyjską premier, There Is No Alternative, a dopiero teraz ten slogan niesie uczciwą, niezmanipulowaną ideologicznym zacietrzewieniem treść. Szansa wymaga odwagi, a „rozwaga czyni nas tchórzami”... 

Zamierzałem zakończyć tekst cytatem z Hamleta, ale na wieczornym zamaskowanym spacerze pojawiła się glosa. Dostrzegłem mocno przykurzony samochód, na którego karoserii palcem napisano coś, co mnie przekonało do dania pierwszeństwa w puencie cytatowi z no name’a – BĘDZIE GIT! To też o dniu po nocy, ale zwięźlej. To że będzie inaczej nie znaczy, że będzie źle. Kondensacja optymizmu sprawiła, że poczułem impuls kategoryczny, chciałem napis natychmiast powielić, ale wszystkie sąsiednie wozy były czyste…
 

Autor: Tomasz Mlącki, tekst felietonu został napisany 20 maja 2020
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl