Tomasz Mlącki: WARS wita/witał* nas, czyli niewłaściwe skreślić. część 1.

Od paru lat jeździmy Pendolino, zwanymi dumnie w rozkładzie narodowego przewoźnika szynowego Ekspresami Intercity Premium. Składy te mają dwie zasadnicze zalety – futurystyczny wygląd (zastąpmy tym naturalnym znaczeniowo słowem natrętnie cisnący się na papier design/dizajn*) oraz znakomite osiągi czasów przejazdu. Jest to zmiana, w porównaniu ze ślamazarną przeszłością, zaiste rewolucyjna i chwała decydentom za to. Rewolucje mają wszakże to do siebie, że przynoszą skutki uboczne, których istota staje się jasna po jakimś czasie. Ten właśnie, czas pierwszych podsumowań, nadszedł. Jako stały pasażer polskiego Shinkansena/TGV*, podróżujący intensywnie w naszych nomadycznych czasach, ostatnio szczególnie często, jako warszawianin pracujący dla krakowskiej firmy, mam chyba do tego prawo.

Są więc i wady. Najistotniejszą jest, mówiąc oględnie, oszczędne gospodarowanie przestrzenią, bo miejsca w środku jest mało, oj mało. Jako człowiek niewysoki, niezmagający się z nadwagą, jakoś daję radę, czyli pasuję do fotela prawie idealnie, choć mam wrażenie, że projektanci mocno zaniżyli średnią, wychodząc z niezbyt realistycznego założenia, iż w naszym nowym, wspaniałym świecie żyją tylko pasażerowie fit, jednostki fizycznie idealne, dzielące czas miedzy pracę, siłownię, codzienny bieg na dychę i wizyty w wegańskich restauracjach, tudzież codzienni biorcy torebek z posiłkami firm o dietę dbających. Tak dobrze nie jest i nigdy nie będzie. Z troską i niepokojem zatem obserwuję mękę osób ponadwymiarowych, usiłujących się zaakomodować do klaustrofobicznej przestrzeni. Nierzadko byłem świadkiem niechcianego i niekontrolowanego styku głowy ludzi o posturze koszykarek/koszykarzy* z półkami bagażowymi, co dawało asumpt do ciekawych obserwacji socjologicznych, z całą paletą reakcji, od fatalistycznej pokory do gniewnej emfazy.

W takich sytuacjach ujawnia się też bogactwo języka polskiego w rzeczonym kontekście. Zadziwia feeria twórcza protestów/przekleństw*, szeptanych, mamrotanych, miażdżonych zębami, choć także artykułowanych w pełnej skali głosu, w zwycięskim boju z polityczną poprawnością w wersji soft. Bywa też, że obok siada pasażer ponadnormatywny w innym tego słowa znaczeniu, i zaczyna się nieunikniona ekspansja na fotel sąsiedni, czyli mój. Jako osoba z natury życzliwa staram się pomóc, wchodząc na czas podróży w symbiozę z boczną konstrukcją wagonu, najczęściej szybą, ale zawsze jestem na przegranej pozycji, czyli, nomen omen, pod ścianą. Z bagażem nie lepiej, nad fotelami najbliższymi drzwiom można umieścić co najwyżej laptop i płaszcz, na większe sztuki jest kilka półek, ale popyt na nie przewyższa zdecydowanie podaż, więc obserwujemy nową dyscyplinę sportowo-wagonową, czyli bieg z walizką i przeszkodami. W wielu kategoriach wagowych: od piórkowej po ciężką, o PP, czyli Puchar Pendolino.

Na koniec zostawiłem crème de la crème anomalii, czyli WARS na pokładach EIP. Tutaj już nie ma oszczędnego gospodarowania przestrzenią, jest najordynarniejsze skąpstwo. Jakże ubogą musiała być wyobraźnia emocjonalna projektanta, który przewidział 16 miejsc siedzących oraz osiem stojących na 430 pasażerów, często w podróży przez sześć godzin! Na krakowskim peronie wnikliwy obserwator notuje kilka razy dziennie zawody w kolejnej dyscyplinie sportów wagonowych – mega sprincie z metą przy stoliku, dla nielicznych, bo aspirujących jest wielu. Widać nerwową rozgrzewkę, czujne spojrzenia, bowiem skład jest jeszcze zamknięty. A potem, jak na stadionie, tyle że strzał startera jest tu substytuowany dźwiękiem odblokowywanych drzwi. Wygrani i zziajani szczęśliwcy nierzadko stosują obstrukcję gastronomiczną, przez całą podróż kiwając się nad piwem lub zupą, patrząc przy tym w okno lub w przestrzeń niewidzącym innych chętnych wzrokiem.

To jednakże forma, pora rozwieść się nad treścią, i nie mam tu na myśli antycypacji treści żołądka, czyli zawartości talerzy, bo jedzenie nie odbiega tam jakością od kolejowego standardu na całym świecie, jest doskonale przeciętne, inne w tej ciasnocie być przecież nie może… Posiłki, stety/niestety* to także wydarzenie towarzyskie, więc usta pasażerów pozostają immanentnie otwarte, przyjmując pokarm, a w antraktach wydalając słowa. Podróżuje przeważnie homo delagaticus; korporat lub delegowany pomniejszego kalibru. Tematy więc są więc banalne/przewidywalne*. A to jakiś podwładny spowiada się merytorycznie szefowi, prawowicie hodując wrzody w stresującej niewątpliwie sytuacji, a to szef opieprza personel in situ lub przez komórkę, wyraźnie uskrzydlony tym przypadkowym audytorium, bo przecież w każdym drzemie aktor, a kto nie chce być słuchany w tak władczej tonacji, artykułowanej głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Poza wszystkim, najchętniej słuchamy najmądrzejszych, czyli siebie. Muzyka bracie, muzyka, jak mówił w gogolowskim „Płaszczu” krawiec Baszmaczkinowi, odczytując na głos listę tytułów imperatora Wszechrosji. Jestem panem świaaaataaaa…; to z kultury masowej, choć katastroficznej. Gdybym dostawał dolara za każdy podobny wysłuchany/obejrzany* przykład… Przywykłem, zobojętniałem, udając się za każdym razem na emigrację wewnętrzną. Raz jednak nie zdzierżyłem, dobitnie mówiąc non possumus. Naprzeciw mnie siedział ekspat, Gal na gościnnych występach i na pół gardła, po angielsku zresztą (ach ten nadsekwański grasejujący akcent, też muzyka swoją drogą), wydzierał się przez komórkę na jakiegoś swojego, jak to się dziś mówi staff/team member*.

Bezlitośnie bił w owego nieszczęśnika jak w bęben, ewidentnie rekompensując sobie inną rozmowę z własną centralą, sprzed kilku minut, gdzie role były odwrócone, a opieprzanym był on sam. Nakręcał się w furii, czerwieniał, pluł po stole i w końcu człowieka telefonicznie wyrzucił z pracy! Po tym dictum przerwał połączenie, posapując potoczył zwycięskim wzrokiem po wagonie, oczekując aprobaty. Rozczarował się zatem niemiłosiernie, gdy kazałem mu natychmiast wyjść ze względu na skandaliczne zachowanie w miejscu publicznym. Czerwień powróciła na jego piegowatą twarz i zaczął mi grozić! W odpowiedzi usłyszał, że nie ma mnie w dowodzie ani na liście płac, więc może mi co najwyżej… niedomówienie takie, a jeśli nie zniknie, zawezwę kierownika i poproszę o policję na peronie. Wściekły rzucił stówę na stół i wybiegł do pierwszej klasy, choć jego zachowanie było ewidentnie klasy ostatniej.

Jakie czasy, takie rozmowy i tacy towarzysze podróży. Kiedyś współpasażerowie się przysiadali, to akurat się nie zmieniło, ale po zajęciu miejsca tworzyła się mikrospołeczność stolikowa, rozmawiano ze sobą o wielu sprawach. Człowiek, kiedy oczywiście chciał, mógł z tego sporo skorzystać, w wielu aspektach – intelektualnym, życiowym, czasem te kilkadziesiąt minut odciskało trwały, nierzadko pozytywny ślad na egzystencji. W dzisiejszych, skrajnie egotycznych czasach, ludzie błyskawicznie opancerzają się urządzeniami mobilnymi, dla otoczenia pozostawiając przeważnie wyniosłe milczenie i z trudem maskowane zniecierpliwienie. Taki zeitgeist

*niewłaściwe skreślić 

CDN. Część druga – wkrótce

 

Autor: Tomasz Mlącki, sales & business development director, DMC Poland.

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl