Tomasz Mlącki: Czułe słowa, rzecz o potędze empatii

Mamy szczęście, my ludzie słowa, piszący i czytający, żyjący między Bałtykiem i Tatrami. Jesteśmy wybrańcami losu, my żyjący tu i teraz. Powinniśmy tak się czuć, ja w każdym razie jestem tego najprawdziwiej pewny. Trzy literackie nagrody Nobla w ciągu ostatnich czterdziestu lat! Nasz kraj jest potęgą ducha w słowie wyrażonego, romantycy byliby zachwyceni, wszak dajemy światu to, co uważali za esencję polskości.

Doskonale pamiętam moment, w którym dowiedziałem się o pierwszej z nich. Miesiąc wcześniej zacząłem studia, biegłem, nieco spóźniony, na zajęcia w Collegium Iuridicum Uniwersytetu Warszawskiego, dostrzegając powiększający się tłum na skwerze przed biblioteką. Sam widok nie zwiastował niczego niezwykłego, wszak czas był gorący, prawie codziennie wiecowano, karnawał Solidarności trwał. Powietrze pachniało wolnością, świat nabierał fantastycznych kolorów, niemożliwie ziszczało się w pewne, historia – szczęśliwie w tym kraju bezkrwawo - działa się na naszych oczach, po zajęciach czekał spacer z sympatią, z niewykluczoną kontynuacją, wyobraźnia wibrowała, czegóż więcej chcieć od swojej młodości…

Ale w ten październikowy dzień zgromadzenie nie było polityczne, a raczej nie przede wszystkim, bo przecież polityka była refrenem każdego ówczesnego kontekstu. Powtarzano dwa nazwiska: Nobel – znane prawie wszystkim oraz Miłosz, nieobce, ale też i niewielu z obecnych mogło się pochwalić lekturą dzieł objętego zapisem cenzorskim poety, bowiem jego twórczość była dostępna tylko w drugim obiegu. Zatem pierwszy polski Nobel od Reymonta, czekaliśmy 56 lat, i to w tym roku! 1980 - annus mirabilis! Jakże byliśmy dumni z miejsca i czasu, w które rzucił nas los. Potem był 10 grudnia i słynna mowa Czesława Miłosza, ze znaczkiem Solidarności w klapie fraka. Telewizja publiczna nie przeprowadziła transmisji, tak jak i 39 lat później… 

Drugi Nobel zastał mnie w Australii, reprezentowałem wolną już Polskę i mój macierzysty Almatur na World Youth & Student Travel Conference, która w 1996 r. odbywała się w Brisbane. Był wieczór, po wyczerpującym dniu pełnym sesji, warsztatów i spotkań handlowych coś mnie tknęło i włączyłem telewizor w swoim pokoju. Czynię to raczej rzadko, przedkładając wieczorną lekturę treści w wyciszonej, gutenbergowej formie nad kontakt ze szklanym ekranem, który nieczęsto bywa szkiełkiem mędrca, ale imperatyw doczekał się nagrody, a raczej nagród.

Po rytualnej wizycie na BBC i CNN trafiłem na kanał filmowej klasyki, a tam – mazurskie jeziora i polska mowa! Dawali „Nóż w wodzie”, ów prześwietny, nominowany do Oscara, fabularny debiut Polańskiego, co to doprowadził Gomułkę do pasji a reżysera na filmowe szczyty. Syciłem się ascetyczną, skondensowaną, genialnie skrojoną syntezą ludzkiej natury i losu, obserwując pojedynek aktorski Malanowicza i Niemczyka, aspiranta i mistrza kabotyństwa, walczących zażarcie o pozycję w hierarchii owej mikrospołeczności na kilku metrach kwadratowych pokładu jachtu, zawzięcie rywalizujących o względy Jolanty Umeckiej. Uzurpator i władca, jak zawsze. Treść ta sama, forma zależna od gatunku, subtelniejsza u homo sapiens, bardziej bezpośrednia u innych ssaków, ból ten sam, choć nie taki sam...
 

Nagle, wplatając się w rytm muzyki Komedy, pojawił się, niebieski – do dziś pamiętam, pasek nadzwyczajnych wiadomości, powoli odwijając takie słowa; Wislawa Szymborska, Polish poetess, received Nobel Prize in Literature for 1996. Już drugi raz w moim życiu przeżywałem tę specyficzną dumę, tym razem, rzec można, w świetle reflektorów, bowiem następnego dnia odbierałem liczne gratulacje, nieco speszony bo cóż w końcu ja zrobiłem, czasami, jak widać, wystarczy być Polakiem… Tam i wtedy czułem się chyba najbardziej dumny z tego faktu.

Nobel trzeci, dla Olgi Tokarczuk, zastał mnie na leśnym spacerze, jako że ostatnio, trochę wbrew woli, mam nań sporo czasu. To niemożliwe, pomyślałem, że aż trzy razy, to niezaprzeczalnie wspaniały dar naszego pokolenia. Duma tym razem była, ze względu na wiek, czas i miejsce, kameralna i nieco elegijna. Technologia poszła do przodu, więc nośnikiem informacji był ekran telefonu. Trzy Noble, trzy formy informacji: wiecowe słowo bliźniego w 1980, telewizja w 1996, smartfon teraz. Świat się drastycznie, niezaprzeczalnie najszybciej w toku rozwoju cywilizacji zmienił.

To dobry moment, aby się pochylić nad mową noblowską Laureatki, bo ten temat jest w niej dominujący, a ocena stanu rzeczy nie jest, niestety, pozytywna. Tokarczuk podkreśla wielość współczesnych narracji, natłok informacji nakładających się na siebie, zaborczych, zagłuszających się wzajemnie, walczących ze sobą, rozpraszających uwagę, która to wraz ze skupieniem staje się dobrem nieczęsto spotykanym, a tak przecież istotnym dla naszej świadomości. Wydawało się iż wiedza, przez stulecia postrzegana jako panaceum na bolączki tego świata, teraz powszechnie dostępna przez wynalazek internetu, zmaterializuje się w formie zrealizowanych idei, zasilanych z niewyczerpanego źródła, jakim jest sieć. Stało się inaczej, gdyż człowiek nie jest w stanie unieść ogromu informacji, „która zamiast jednoczyć, uogólniać i uwalniać – różnicuje, dzieli, zamyka w bańkach”, które z kolei są sobie „antagonistyczne, wręcz wrogie”. Nie chce jakoś ten Hegel przestać kąsać… Internet stał się przede wszystkim narzędziem programowania pożądanych z punktu widzenia rynku zachowań użytkowników, tu zredukowanych do roli konsumentów. Konstatację noblistki kondensuje parafraza cytatu Szekspira z Makbeta: „internet to coraz częściej opowieść idioty pełna wściekłości i wrzasku”.

Tokarczuk formułuje też septalog grzechów rodzaju ludzkiego: „Chciwość, brak szacunku dla natury, egoizm, brak wyobraźni, niekończące się współzawodnictwo, brak odpowiedzialności sprowadziły świat do statusu przedmiotu, który można ciąć na kawałki, używać i niszczyć.”
Noblistka ubolewa nad upadkiem słowa, jako podstawowej i najdoskonalszej formy komunikacji. Retorycznie pyta po cóż dziś prowadzić dziennik podróży, skoro łatwiej jest zawrzeć doświadczenie w fotografii, przesyłanej natychmiast w girlandzie emotikonów? Po co pisać listy, skoro łatwiej zadzwonić, czy wysłać SMS-a, po co czytać wielusetstronicowe powieści, kiedy potrzebę długiej narracji zaspokoi serial? Skrótowość i powierzchowność takich form nie pozostaje bezkarna. „Nasza duchowość zanika albo staje się powierzchowna i rytualna. Albo po prostu stajemy się wyznawcami prostych sił – fizycznych, społecznych, ekonomicznych – które poruszają nami, jakbyśmy byli zombi”.

Waga słowa w naszej kulturze się zdeprecjonowała, jest ono postrzegane jako symbol rozlazłości narracyjnej, niepożądanej w epoce, gdzie nikt podobno nie ma czasu na pochylanie się nad tekstem złożonym z wielu zdań, gdzie myśl ludzką, która z natury swojej jest wolna tylko wtedy, gdy odzwierciedla złożoność i nieograniczoność istoty zagadnienia, usiłuje się zamknąć w twitterowym więzieniu utkanym z 280 znaków, zastąpić obrazem podkręconym w Photoshopie, zinfantylizować stadkami emotikonowych mordek, upchać w ciasnym gorsecie mediów społecznościowych.

Słowo tworzy narrację, a ta określa nasze rozumienie świata. Narrator musi być zatem czuły, aby empatia, to jedno najcenniejszych ludzkich uczuć nie chciało się z nami rozstać. 
Ktoś mógłby zapytać, co to wszystko ma wspólnego z naszą branżą. Pozornie niewiele, a w istocie wszystko, bowiem nie można bezkarnie oddzielać bytów, być kim innym zawodowo, kim innym prywatnie, to prosty przepis na egzystencjalną schizofrenię. Empatyczność to w praktyce przepis na sukces, trwalszy niż ten oparty na dialektyce, która nader często rządzi relacjami. Klient, partner doceni tę troskę, bowiem pod- lub świadomie jej pożąda, póki duchowość się w nas tli.

Pamiętajmy, iż świat jest bogaty w formę, a i w treść niebiedny, jak tyleż uporczywie, co słusznie podkreślał Stachura. Zatem wychodźmy poza schematy nabyte edukacyjnie czy doświadczalnie. Odkrywajmy bezmiar własnej pomysłowości i realizujmy go poprzez potęgę słowa, jest ono bowiem wierne twórcy i sprawiedliwie mu odpłaca.

Weźmy sobie do serca, także w codziennej pracy, te przestrogi zatroskanej noblistki, bo zaiste wie, co mówi. Nie dajmy czasom uwięzić słowa. Wszak ono było na początku, niech więc godnie do końca pozostanie.
 
Cytaty z mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk za Gazetą Wyborczą, 9 grudnia 2019 r.

 

Autor: Tomasz Mlącki, w branży MICE od 1998 roku.
 

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl