Tomasz Mlącki: Nowy, zdalny świat

Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Na zdjęciu: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki

Wirus nie odpuszcza. Sensowny, oparty na solidnej analizie, optymizm jest na wagę złota w dzisiejszych cenach tego kruszcu, niepewność generująca pesymizm jest dojmująco obecna, gospodarka światowa tkwi w stanie solidnej hibernacji od co najmniej miesiąca, szeroko rozumiany popyt sensu stricte drastycznie spadł, za to pojawiła się nadpodaż. Nie tylko towarów i usług, co oczywiste w czasach tuż przed recesją, ale także ta specyficzna, w przestrzeni medialnej. Sieć, ekrany, eter i papier są dzień w dzień przepełniane przepowiedniami. Pisze Tomasz Mlącki w cyklu „Metafizycznie, merytorycznie…”.

Wieszczyć, to brzmi aktualnie, dumnie i użytecznie, więc rzesze naukowców, analityków, trend watcherów, polityków, publicystów, celebrytów i wszystkich innych, mających nadzieję na skuteczne przeniknięcie mroków przyszłości, dzielą się swoimi wizjami jutra. Zadanie to nader ryzykowne na tym etapie pandemii, w jej gigantycznym spektrum faktów i fikcji, intuicji i logiki. Twardych danych jest niewiele, presja na wynik olbrzymia, staramy się jednak znaleźć odpowiedź, gdzieś między emocją wróżby i racją naukowego algorytmu.

Dlaczego? Motywacji jest wiele. Sądzę, iż przede wszystkim chcemy odzyskać poczucie sprawstwa, poczuć przez chwilę ersatz kontroli bytu, zobaczyć choćby najlichsze światełko w głębi tunelu, podzielić się wiedzą, wątpliwościami i nadzieją. Staram się uważnie śledzić tę wielką dyskusję, ekstrahując to, co najistotniejsze w kontekście MICE - incomingu. Zatem - kilka uwag na temat.

Przemysł turystyczny, którego częścią, z wszelkimi tego faktu konsekwencjami jest MICE, najszybciej odczuwa i najdłużej wychodzi z każdej sytuacji kryzysowej na świecie. Nasza branża jest najbardziej wrażliwym sektorem globalnej gospodarki. Dobitnie udowadnia to historia, żeby przywołać choćby wydarzenia XXI wieku, czyli wojnę w Zatoce Perskiej, czy krach gospodarczy lat 2008-2009. Wtedy zapalnikiem były polityka i ekonomia, przyczyny dobrze już znane, oswojone i dość przewidywalne. Analizować było zatem łatwiej. Obecnie nie mamy tego luksusu, bo z kryzysem pandemicznym zmagamy się po raz pierwszy. Ma on charakter kompleksowy, wszechogarniąjący geograficznie i gospodarczo. Dotknął, dotyka lub dotknie wszystkiego i wszystkich, to kwestia czasu. Podstawowa różnica w stosunku do zdarzeń przeszłych i pozornie podobnych leży w jego naturze. Poprzednie były stricte wynikiem decyzji i błędów ludzkich. Koronakryzys jest całkowicie innej proweniencji, powstał naturalnie, poza zasięgiem ludzkiej woli, i nie jest tu istotne czy inkubatorem było ciało łuskowca, nietoperza, targ w Wuhan czy Chiny. Ważne jest to, iż działania w celu jego przezwyciężenia będą znacząco dłuższe i obarczone większym ryzykiem błędu, niż w przywołanych powyżej przypadkach. Wszak z wojnami i spekulacjami finansowymi mamy, niestety, do czynienia od dawna, więc instrukcja obsługi takich kryzysów została już napisana, co najwyżej można wprowadzać drobne korekty. Obecnie, żeby to ująć obrazowo, widzimy przed sobą puste kartki i odczuwamy niełatwą świadomość bycia pionierami. Trzeba nam czasu i cierpliwości, a te przymioty są niezwykle deficytowe w systemie wartości człowieka dzisiejszej doby, pielęgnującego do tej pory raczej ich antytezy.

Przyczyną podstawową, dla której sprawy tak się mają, jest nie tylko strach, który towarzyszył przecież każdej sytuacji kryzysowej, kluczowy jest tu brak czytelnej perspektywy wyjścia, bo przecież nie wiemy czy i kiedy pokonamy pandemię, która skutecznie cofnęła świat do ery przed globalizacyjnej. I to jest istota problemu, bo światowa gospodarka, od wielu lat funkcjonująca w krwioobiegu nieliczącym się z granicami państw, nagle została na powrót w nie wtłoczona. Ekonomia ustępuje, bo w czasie próby musi, miejsca polityce, a ta jest kilkadziesiąt lat wstecz, pozostając w formie państw narodowych, i w takich ramach próbuje, z różnymi skutkami, radzić sobie z problemem, przy okazji mrożąc gospodarkę, która w takim gorsecie się dusi. Klasyczny konflikt bazy i nadbudowy, tu paradoksalnie połączony z teorią prywatyzacji strat, których tym razem nie ma gdzie zostawić, umknąwszy do bezpiecznej geograficznie przystani…


Jaka jest więc perspektywa wyjścia w naszym, branżowym, ujęciu? Musi nastąpić przełamanie strachu przed podróżowaniem. Kluczowe jest tu wynalezienie skutecznej szczepionki oraz takiegoż leku wspomagającego terapię, a do tego krzywa zachorowań musi się drastycznie spłaszczyć. Kilka dni temu naukowcy z Harvardu, a tej uczelni świat powinien wierzyć, ostrożnie szacowali, iż koniunkcja owych czynników nastąpi między 2021 a 2022 rokiem. To oczywiście nie wszystko, bowiem aby dojść do nowej normalności, trzeba zdjąć kordony sanitarne dla ruchu osobowego z granic państwowych, a to nie będzie proste i szybkie. Walka z pandemią jest prowadzona lokalnie, a zamknięcie granic jest kluczowym elementem, merytorycznym i perswazyjnym, takich strategii. Z dotychczasowych politycznych enuncjacji na czas po pandemii dość jasno wyłania się wizja gospodarek quasi autarkicznych, otwartych raczej na przepływ towarów i technologii, ale bardzo ostrożnych co do nieograniczonych migracji ludzi. 

Pojawiają się różne pomysły kontroli ruchu osobowego, niektóre wysoce dyskryminujące i kontrowersyjne, na przykład paszporty immunologiczne, segregacja ze względu na wiek, kraj pochodzenia i temu podobne. Jak się to ma do możliwości organizacji np. międzynarodowej konferencji medycznej w kształcie, jaki znamy? Pytanie z gatunku retorycznych. Otwartą kwestią pozostaje też dolot. Konieczność spędzenia kilku godzin w ciasnej, wypełnionej pasażerami przestrzeni kabiny samolotu kreuje syndrom strachu, przecież każde kaszlnięcie w sąsiedztwie może szarpać nerwy i uruchamiać dantejskie wizje. Zresztą linie lotnicze są w pierwszym szeregu gospodarczych ofiar pandemii, zwalniają – jak Wizzar, odcinają zbędne spółki – jak Lufthansa, LOT wycofał się z przejęcia Condora, menedżerowie mówią o kilkuletnim okresie bessy w branży, a i to pod warunkiem finansowego wsparcia od rządów. Tanio nie będzie…

Nie można też zapominać o pojawiających się w różnych krajów sygnałach stygmatyzacji obcych, a szczególnie inności natychmiast rzucającej się w oczy. W Chinach wyprasza się obcokrajowców z hoteli i restauracji, w Europie też nie lepiej, tu mogę podać przykład z Austrii, gdzie już w drugiej połowie lutego byłem świadkiem odmowy zrobienia zdjęcia proszącym o to Azjatkom ze strachu przed kontaktem z ich smartfonem, czy pośpiesznego odchodzenia od robiących w supermarkecie zakupy Chińczyków. Atmosfera międzynarodowych spotkań robi się ciężka i można to zrozumieć, choć trudno zaakceptować. Obcy stają się swoiście trędowatymi, a społeczeństwa nie są tu gotowe na koegzystencję. Ten stan rzeczy może trwać dłużej niż realne zagrożenie, bo racja w masie społecznej łatwo ulega emocji. Nie chodzi tu zresztą tylko o obcokrajowców, polska prowincja, w obawie przez przywleczeniem wirusa, patrzy nieprzychylnie na mieszkańców większych miast, próbujących przetrzymać cięższy czas w swoich domkach letniskowych. Kokon lokalnej bańki stał się, i to też można zrozumieć, panaceum na ten czas, bo przecież niczego lepszego, póki co, nie mamy.

Sądzę też, na podstawie doświadczeń z lat 2008 – 2009, że imprezy MICE w wielu państwach będą się najpierw odradzać w formie krajowej, co będzie poczytywane za przejaw gospodarczego patriotyzmu i wspierania solidnie pokiereszowanych lokalnych gospodarek. Blisko będzie się równało bezpiecznie, z dojazdem własnymi samochodami. Nie będzie zatem działał, przynajmniej przez jakiś czas, marketing bezpiecznej destynacji zagranicznej.

Część ekspertów widzi, szczególnie w dalszej perspektywie, stopniowe odchodzenie od dotychczasowych form przemysłu spotkań, czyli imprez gromadzących uczestników fizycznie na miejscu. Mają je zastępować imprezy konferencyjne online, wirtualne, jakkolwiek je nazwiemy. Kto nam bowiem zagwarantuje, że nawet po okiełznaniu COVID-19 świat będzie wolny od epidemicznego lęku? Po traumie 2020 roku najmniejsza nawet medialna wzmianka o czymś podobnym może spowodować panikę i natychmiastowy efekt mrożący. I to jest w mojej opinii niebezpieczeństwo największe. Rzecz jest tu bowiem w odwiecznym konflikcie bezpieczeństwa i wolności. To pierwsze ucieleśnia wirtualność obrad, dodatkowo wsparta argumentem ekonomicznym, bo o ileż taniej można w takim formacie wszystko zorganizować. Jak uczy doświadczenie dla bezpieczeństwa, mniejsza o to, faktycznego czy pozornego, większość ludzi jest w stanie poświęcić wolność, którą w przywołanej opozycji ucieleśnia swoboda podróżowania. Tu się będą ścierać dwa żywioły – strach przed otwarciem się na świat realny z jednej i otwartość ludzkiej natury, chęć poznania tegoż świata z drugiej. Byłbym względnym optymistą w tej materii, w kontekście mojego pokolenia, może jednego, dwóch go poprzedzających. Wzrastaliśmy w świecie całkowicie lub przeważająco realnym. Nie mam, niestety, takiego przekonania w stosunku do dzisiejszych 20, 30-latków, dla których ekran i świat wirtualny jest środowiskiem genetycznym, często monopolizującym postrzeganie świata. Oni ten nowy, zdalny świat najpewniej zaakceptują, łatwiej przekonani, że nie ma alternatywy. Tym łatwiej, iż czas pandemii znacząco zatomizuje i zdigitalizuje stosunki pracy, choćby poprzez masowe upowszechnienie home-office. Ta społeczna rewolucja o dynamice i skutkach trudnych do przewidzenia już się dzieje, zyskała też nazwę: contact - free economy.  

Problem zasygnalizowany w ostatnim akapicie jest fundamentalny, zarówno merytorycznie, jak i aksjologicznie, wymaga uważnej obserwacji i analizy, więc będę chciał do niego powrócić. Nie chciałbym jednak kończyć wywodu w tonacji noir, choć zapewne proces dochodzenia do nowej normalności będzie niekrótki i niełatwy, a jego krzywa uformuję się raczej w kształcie spłaszczonego U niż V. Jednak w mojej życiowej filozofii staram się kierować chęcią pozytywnego rozczarowania rzeczywistością. Wolę zatem nakreślić scenariusz gorszy i cieszyć się każdym dniem, który będzie nas od niego oddalał. Tak jest odpowiedzialnie i sensownie, zdecydowanie lepiej niż zalać ekran optymizmem i stresować się, iż ta projekcja nie wytrzymuje próby czasu. Szczególnie teraz, bo koniec końców, środkiem idzie się lepiej… 

 

Autor: Tomasz Mlącki, tekst felietonu został napisany 19 marca 2020
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl