Tomasz Mlącki: Będziemy się martwić potem, czyli słowo wyklęte

Tomasz Mlącki w cykl felietonów Metafizycznie, merytorycznie…
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cykl felietonów Metafizycznie, merytorycznie…

Początek roku zaaplikował nam potężną dawkę optymizmu, wprowadzając świat w stan niemalże euforii. Szczepionki, po bezprecedensowo krótkim okresie badań, znalazły się wreszcie w produkcji. Nadzieja, ten najłatwiej dostępny, ale i najbardziej podstępny narkotyk ludzkiej egzystencji, zaczęła pisać w naszych duszach tak bardzo wyczekiwany scenariusz, w którym globalna populacja zostanie rychło zaszczepiona i, jak za kliknięciem, a może lepiej rzec zaklęciem, gdzieś na początku lata powitamy tak upragnioną normalność, cokolwiek ten termin znaczy, bo ja, przyznam się szczerze, już nie wiem, tak wiele jej definicji sprokurował miniony rok…

Uwierzyliśmy, że kilka firm wyprodukuje te miliardy potrzebnych doz w parę miesięcy, co było najklasyczniejszym i najokrutniejszym przykładem wishful thinking, czyli synonimem nadziei w najbardziej bezpośrednim znaczeniowo języku świata. Często tak bywa, że relacja tego, co pożądane do tego, co osiągalne, jest odwrotnie proporcjonalna, szczególnie w kontekście istotności potrzeb i upływu czasu. Raptem po miesiącu wiemy już, że wakcyn nie będzie tyle, ile marzyliśmy, i że trzeba będzie na ten najbardziej pożądany przedmiot pandemicznej doby poczekać. Co gorsza nikt nie wie, jak długo, a w takiej sytuacji, jak uczy doświadczenie naszego gatunku, rodzi się niecierpliwość myśli i bezwzględność działania. Kondensując, wszyscy racjonalnie myślący, chcieliby mieć już te dwa, czy jedno ukłucie za sobą, a tu trzeba uzbroić się w cierpliwość... Mamy do czynienia z chyba największą w historii cywilizacji nierównowagą popytu i podaży. Skoro tak, to pojawia się jakże kusząca myśl - załatwmy rzecz jak uczy wolny rynek…  

Wszystkie społeczeństwa łakną powrotu do rzeczywistości przed epidemicznej. Gospodarki są, lub będą pogrążać się w kryzysie, bezrobocie rośnie, społeczne niepokoje nie są wydumanym zagrożeniem, ludzie są zmęczeni, pozbawieni czytelnych perspektyw, przytłoczeni chaosem, sprawa jest zatem z gatunku być albo nie być, w tym także, jeśli nie przede wszystkim, dla naszej branży, wyczerpanej przez rok zarazy, wykrwawionej w lockdownach. Jak najszybsze szczepienie globalnej populacji i przełamanie krachu podróży międzynarodowych to jedyna szansa na wyjście ze stanu poważnej zapaści, w którym światowa turystyka tkwi od roku. Obawiam się, że kolejny taki może ją wprowadzić w stan śmierci klinicznej, podobnie zresztą jak wiele innych biznesów. Popyt krajowy nigdzie nie utrzyma budowanej przez dziesięciolecia infrastruktury, wystarczy może połowie podmiotów, optymistycznie zresztą patrząc…   

Każdy kraj chce zatem dla siebie jak najwięcej dawek, jak najszybciej, więc rośnie presja na producentów, aby wyrwać maksimum doz w minimalnym czasie. Chwieją się zagwarantowane kontraktami transze, w tle są licytacje ceny, warunków, pojawia się nieunikniony chaos. Nikt zapewne nie jest bez grzechu, bo czas w którym negocjowano umowy był nadzwyczajny, nikt i nigdy czegoś podobnego nie praktykował. Ekstraordynaryjność kontekstu jest jednak wyzwaniem i zobowiązaniem. Etycznym. Nie mogą tu mieć zastosowania chwyty uchodzące przed marcem 2020, w czasach biznesu niedotykającego ludzkiego być albo nie być w tym najbardziej podstawowym znaczeniu i w takiej skali. Świat jest systemem gospodarczych naczyń połączonych, zdławienie pandemii w kilku krajach nie rozwiąże problemu, uniwersalna solidarność to konieczność, ekonomiczne partykularyzmy nie zadziałają. Koncerny farmaceutyczne są w tej sytuacji potężne jak nigdy dotąd, choć ta potęga ma wysoką cenę – odpowiedzialności za los gatunku. Jak ulał pasuje tu znana doskonale w Polsce maksyma: „Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto”. Wartość to niezwykle pojemne słowo, ale ci, którzy sprowadzają je tylko do ekonomicznego uzusu, w takiej dobie, w jakiej nam przychodzi żyć, są mniej warci w znaczeniu jego najszlachetniejszego rozumienia. Znacząco mniej. Nie kupczy się na grobach, tym bardziej tych jeszcze niewykopanych, to zajęcie biznesowych padlinożerców, gatunku, niestety, niezagrożonego wyginięciem.

Świat co i raz obiegają doniesienia o takich próbach, nierzadko skutecznych. Powstała nowa gałąź travel industry – wakcynoturyzm. Można polecieć do Dubaju, cena promocyjna – ok. 55 000 USD, gdzie klient po szczepieniu w pięciogwiazdkowym hotelu spędzi trzy tygodnie w luksusowej i bezpiecznej bańce, przyjmie drugą dozę, a potem może się cieszyć z udanego wyjścia przed szereg poprzez siłę swojego portfela. W USA dyrekcje szpitali, milionerzy, szefowie firm szczepiących i inni, których los postawił najbliżej lodówek zawierających najbardziej pożądane fiolki świata, wykorzystują wszelkie okazje aby ominąć kolejkę, pozbawiając tej szansy najsłabszych. Problem ten nigdzie nie jest egzotyczny, zdemokratyzował się geograficznie…

Wiemy też doskonale, jaka jest zasada naczelna wszelkiego biznesu – najpierw go zdobądźmy, martwić się będziemy potem. Ktoś tego nie zna, nigdy tak nie robił? Nie widzę, nie słyszę, a nawet gdybym zobaczył i usłyszał, nie byłbym, po tylu latach w branży, skłonny uwierzyć. Są jednak granice, w ten sposób można sprzedawać wiele towarów i usług, w tym choćby eventy, kumulujące się czasem tak, że wierzący organizatorzy się modlą, a agnostycy ściskają amulety, aby trzeszczące zasoby ludzkie i materiałowe to wytrzymały. Na szali jest wiele – reputacja, marka, kupiecka uczciwość, ale łatwiej to przecież można znieść, gdy coś jednak nie pójdzie jak planowano, bo nie gramy tu przecież o ludzkie życie i zdrowie. Od biedy można rzecz usprawiedliwić, gdy kontraktujemy tak aspirynę, krem na zmarszczki czy coś etycznie równie indyferentnego w spokojnych czasach. Ale, na Boga, nie teraz!

Koncerny zastosowały jednak tę zasadę i nie wywiązują się w pełni z dostaw, choć w większości nie usiłują się chociaż irracjonalnie wybielać, informując jedynie o opóźnieniach dostaw. Wyjątkiem jest tu Astra-Zeneca, której prezes prowadził wyjątkowo arogancką narrację, którą można streścić w jednym zdaniu; nie mamy waszych szczepionek i co nam zrobicie? Miś by się uśmiał… W upublicznionym kontrakcie stoi czarno na białym, ale CEO włączył semantyczny rewers i twierdzi, że zobowiązanie to w gruncie rzeczy obietnica, ale bez zobowiązań. Pacta sunt servanta?

Nie dla mnie - taka mania grandiosa… Koncerny potrzebują na ten trudny czas osobowości na miarę mężów stanu w polityce czasu wojennego, a przynajmniej takich, którzy wiedzą, kiedy zamilknąć, aby się nie pogrążyć dalej, a nie perorować niczym nastolatki, licząc że i tym razem się im upiecze. Narracja skuteczna wewnętrznie w autokratycznej, zhierarchizowanej strukturze jaką jest każda firma, jest przeciw skuteczna na zewnątrz w pluralistycznej, zdemokratyzowanej przestrzeni medialnej. Innymi słowy argument siły nie będzie tam postrzeżony jako siła argumentu. Może to skutkować niezwykle groźną z punktu widzenia wartości marki konsekwencją. Trzeba uważać, bo im trudniejsze czasy, tym skrupulatniej spisuje się czyny i rozmowy, i wielu potencjalnych, społecznie odpowiedzialnych klientów, dysponując dobrą pamięcią, może w przyszłości poprosić o zamiennik przepisanego specyfiku z innej, wiarygodniejszej w pandemii firmy. Tym jesteśmy, co czynimy, ale ocena naszych działań jest poza naszą mocą.   

Wystarczyłoby nieco posypać głowę popiołem, wszak czas stosowny, wskazać obiektywną trudność sytuacji i powiedzieć na końcu przepraszam. To takie proste, ale przepraszam to słowo wyklęte. Wyklęte przez wszelkich guru, mentorów sztuki wytwarzania potrzeb, poszerzania targetów i innych dogmatów biznesu, bo przepraszam oznacza, że błądzimy, nie mamy racji, a my racji nie możemy nie mieć, bo jesteśmy najlepsi, niepowtarzalni, nieomylni, i to, co nie jest naj, jest nam obce. Zastępują je infantylne synonimy: „dziękujemy za zwrócenie uwagi”, „prosimy o chwilę cierpliwości”, „pracujemy nad tym”, „nie taka była nasza intencja”, „zostaliśmy źle zrozumiani”, tak jakby wypowiadający je przyznawali sobie boską niemalże proweniencję, jako wolni od podstawowej wady rodzaju ludzkiego. Kiedyś nawet, na poważnym szkoleniu, słyszałem że przeprosiny są nieprofesjonalne… Nieomylność staje się tu synonimem wiarygodności, jakbyśmy chcieli uwierzyć, my wielokrotnie niedoskonali, że instytucje złożone z jednostek nam podobnych będą działać bezbłędnie.  

Przez miniony rok padały miliony słów o tym, jak to pandemia nas zmieniła, prawiono o solidarności, odnowionych znaczeniach szlachetnej triady: liberte, egalite, fraternite, wyższości etyki wartości nad etyką skuteczności, rozprawiano o doświadczeniu, które nas zmieni trwale i nieodwracalnie. Nie działa, jak widać. Aż boję się uruchomić wyobraźnię, jak bardzo źle musiałoby się dziać, aby przestał rządzić nami darwinizm.
Czy to jednak w ogóle możliwe? Wyobraźmy sobie, że zbawienna okazja trafia się, tu i teraz, Tobie. Jest dawka, bierzesz czy nie? Kto bez pokusy, niech pierwszy odrzuci szczepionkę…

Autor: Tomasz Mlącki
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl