Agata Kondracka: O naszych początkach

Agata Kondracka oraz Beata Koziarska, Grażyna Woźniczka i Łukasz Kalinowski
w cyklu Global Nation czyli historie globalne
Na zdjęciu: Agata Kondracka oraz Beata Koziarska, Grażyna Woźniczka i Łukasz Kalinowski w cyklu Global Nation czyli historie globalne

Mój ostatni felieton wywołał lawinę wspomnień. Lubimy wspominać, jak było kiedyś, często wracamy do dawnych czasów, podczas rozmów wspominamy nasze podróże z papierowymi biletami lotniczymi w ręku, przewodnikami i mapami. Wzdychamy, jak pokolenie wchodzące w branżę incentive ma łatwo. Uważam, że czasy bez internetu, tamte podróże z plecakami ukształtowały nas, wzmocniły, często dały szkołę życia i sprawiły, że z pasją wykonujemy naszą pracę. Zaprosiłam do powspominania trzy osoby. Ich początki to podwaliny dzisiejszych wyjazdów incentive. Dziękuję za te historie.

Beata Koziarska, managing director & CEO Emoveo Group
Kiedy współcześnie zaczynamy naszą pracę event/ incentive plannera, otwieramy laptop, tablet czy smartfon, sprawdzamy pocztę elektroniczną, wiadomości, social media. Dokumenty firmowe mamy w chmurze, komunikujemy się bez limitu przez telefon, WhatsApp czy Messenger z naszymi partnerami biznesowymi na całym świecie, a każdy skrawek na Ziemi oglądamy w street view na Google Maps i często zapominamy, jak postęp technologii ułatwił nam życie.
Wyobraźcie sobie teraz, że… nie ma internetu, nie ma tabletów, komputery są tylko stacjonarne, a pierwsze telefony mobilne są mało dostępne i ledwo mieszczą się w dłoni. To nie taka dawna historia, to raptem dwadzieścia parę lat temu. Jak się wtedy pracowało w turystyce? Jest połowa lat dziewięćdziesiątych… zaczynam dzień w biurze od posegregowania i pocięcia tego, co wypluł w nocy fax (kilka metrów papieru termicznego). Fax to podstawa, tak jak drukarka, wydrukowane kartki z komputera wysyła się faxem, faxem się dostaje oferty od kontrahentów i faxem wysyła oferty do klientów (nie ma obrazków, bo internetu jeszcze nie ma). Drugim kanałem komunikacji jest telefon. Stacjonarny. Do niektórych krajów nie ma jeszcze połączeń automatycznych przez kierunkowy, więc np. na Kubę dzwoni się przez zamówienie rozmowy „międzynarodowej”!
Skąd braliśmy informację i wiedzę o kierunkach? – z naszych podróży prywatnych, wyjazdów studyjnych, z targów, z których przywoziło się tony papierowych katalogów, mapy i foldery, od kontrahentów (DMC), z drukowanych przewodników (których cała biblioteczka stała w biurze), a także z opowieści kolegów i pilotów, którzy przynosili aktualizacje ze świata, i wywołane z kliszy zdjęcia. Planowanie trasy podróży robi się z mapą (papierową), gdzie wylicza się odległości, przyjmując dla autokaru średnio 50-60km/h, choć w niektórych krajach wolniej, ze względu na stan dróg – ale to trzeba było wiedzieć z doświadczenia, bo przecież mapa tego nie opisywała. Kalkulacje robiło się na papierowych kartach, ołówkiem, a z czasem w bardzo prostych Excelach (koszty na pax/ koszty na grupę). Teczka imprezy była bardzo ważna, zebrana tu dokumentacja, kalkulacja i program musiały być tak przygotowane, aby w razie potrzeby, ktoś inny mógł dalej kontynuować pracę nad projektem. Bardzo ważne jest też skrupulatne przygotowanie dokumentacji wyjazdowych dla grup, bo przecież w momencie wyjazdu grupy pilot nie ma już możliwości otrzymania czegoś „na maila”, generalnie kontakt z nim się urywa (no chyba, że dzwoni z hotelu). Teczka pilota jest pokaźna, zawiera szczegółowy plan wyjazdu, kontakty, vouchery, bilety lotnicze dla grupy, polisy. Nie ma też kart kredytowych. Wszystko musi być zapłacone przelewem (czasem szedł tydzień) przed wyjazdem, lub na miejscu w gotówce.
Bilety lotnicze są papierowe, z wydzieranymi kuponami na każdy odcinek podróży, trzeba je dokładnie przygotować, sprawdzić, zapakować w etui i pilnować jak oka w głowie podczas podróży (jak paszportu) – bo zgubiony bilet, to duży problem – duplikatu nie ma, nie ma też jeszcze elektronicznego systemu do wystawiania biletów!
Co mnie tamte doświadczenia nauczyły? Zdecydowanie planowania, przewidywania i risk managementu, perfekcyjnego przygotowywania dokumentacji, robienia backupów i radzenia sobie w analogowy sposób, choć obecnie nie wyobrażam sobie już życia bez dobrodziejstw technologicznych, tego wspaniałego i szybkiego dostępu do informacji.
Poza barierami technologicznymi był to piękny czas dla turystyki. Z łezką w oku wspominam te pierwsze grupy firmowe, raczkujący dopiero incentive travel, otwieranie się świata dla polskich podróżujących. Przelot samolotem był wyjątkowym przeżyciem, posiłek na pokładzie imponujący i smaczny, a wspomnienia z podróży, zatrzymane na kliszy aparatu fotograficznego, jedyne w swoim rodzaju.

Łukasz Kalinowski, chief excitement officer, Wysoko i Wyżej
Zanim założyłem biuro podróży, byłem backpackerem. W latach 90., czego już nie pamiętamy, podróżowali naprawdę nieliczni – gdy w zimie 1996 roku wybierałem się pociągiem do Moskwy, znajomi pukali się w czoło. Rok później ruszyłem w pierwszą daleką podróż – koleją, bo bilety lotnicze były na polskie warunki koszmarnie drogie. Pamiętam, że na ponad 3-tygodniową trasę lądem po Azji Centralnej zabrałem 700 dolarów. Celem były „Stany” – Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan. W Moskwie chcieliśmy kupić bilet do Aralska, miasta nad wysychającym jeziorem. „Niet takowo goroda Aralsk” – powiedziała pani w kasie. Jest Lądek, Lądek-Zdrój? Okazało się, że stacja nazywa się Aralskoje Morie, bo zdaje się, że sam Aralsk był miastem tajnym. W podróży byliśmy cztery dni, a potem kolejne trzy do ówczesnej stolicy Kazachstanu. W Uzbekistanie nie było prawie wcale turystów czy cudzoziemców, z moim dobrym rosyjskim brano nas za Estończyków. W Samarkandzie spaliśmy za grosze w hotelu bez wody, pod prysznic chodziło się do kotłowni, gdzie obok węgla zamontowano natrysk dla palacza. Gdy piętnaście lat później przygotowywałem pierwszy wyjazd incentive, zobaczyłem, jak szybko zmienia się Świat. Poznikali panowie w czapkach tiubietiejkach pijący herbatę na drewnianych tapczanach, wyrosły dobre hotele, przybyło turystów, a po stepie zaczął śmigać pociąg typu pendolino (wcześniej niż w Polsce).
Podstawowym źródłem informacji nie był internet, tylko drukowane przewodniki Lonely Planet. Przez chwilę chodziłem dumny, że byłem w rejonie, po którym nie ma przewodnika LP – o Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie ukazał się ze dwa lata po naszej podróży. Po całkiem prosperujących „stanach” Zakaukazie to była wówczas czarna dziura. Gruzja pokaleczona wojną, z hotelami zajętymi przez uchodźców z Abchazji, z dziurami w drogach tak głębokimi, że marszrutki jeździły po chodnikach. Brak prądu, brak wody, brak windy w bloku, gdzie zamieszkaliśmy. Z radością odkrywałem, jaki skok cywilizacyjny wykonała Gruzja za Saakaszwilego, dzięki czemu stała się hitem wśród naszych klientów – nie tracąc nic ze swej gościnności. Nadal jadamy tu u ludzi w ogrodzie czy robimy kolację w stylu wesela w prywatnym obejściu, a nie tak dawno nawet nocowaliśmy z grupą w domach u górali zamiast w hotelu.
Te pierwsze podróże, lądem, bez biletu powrotnego, w czasach przedinternetowych, były świetną szkołą organizacji, zarządzania kryzysowego, radzenia sobie w warunkach, gdy byliśmy zdani tylko na siebie. Pozwalały też być blisko ludzi, którzy zapraszali do domów, częstowali, czym mieli i dawali nocleg, gdy w np. w Iranie kończyły się pieniądze, a jedyna karta Visa, jaką mieliśmy, okazała się być objętą sankcjami USA i nie działała w całym kraju. To DNA nas i wielu naszych firm – tej części rynku incentive, którą tworzą dawni backpackerzy, których dobrze znam i widzę, jak wiele mnie z nimi łączy. A miejsca, z tych najwcześniej odwiedzanych, w Azji Centralnej, na Kaukazie czy Bałkanach, nadal należą do moich ulubionych.

Grażyna Woźniczka, współwłaściciel PolkaTravel
Zastanawiamy się, jak będą wyglądały podróże w przyszłości, a czy pamiętamy jak było jeszcze nie tak dawno, czyli krótko po transformacji, kiedy to większość z nas stawiała swoje pierwsze kroki w świecie szeroko pojętej turystyki. Obowiązkowe paszporty, kolejki na granicy i tak wiele miejsc, w których byliśmy pierwszy raz, poznając je razem z naszymi uczestnikami, choć oni mieli wrażenie, że znamy je doskonale. Na pytanie, który raz jest pani w Madrycie, Lizbonie, Amsterdamie, Limie czy Marrakeszu odpowiadałam „och nie pamiętam, trzeci, a może czwarty, podróżuję po tylu krajach”. Swoją przygodę w świecie podróży rozpoczęłam w 1997 roku i niedawno zdałam sobie sprawę, że minęło od tamtej pory 25 lat. Przez wiele lat wykonywałam pracę pilota wycieczek, która początkowo miała być zajęciem na okres studiów... Przez ten czas obserwowałam, jak zmieniały się podróżnicze zwyczaje Polaków. Początki to przede wszystkim podróże autokarowe, kolejki na granicach, kolejne odprawy paszportowe, no właśnie, czy pamiętamy jeszcze te czasy, gdy paszport był przepustką do pokonywania kolejnych europejskich granic. Prowadziłam wycieczki po Półwyspie Iberyjskim przed wprowadzeniem euro, pamiętam monety 25 peset z dziurką i z uśmiechem na ustach przypominam sobie pięć różnych kopert z walutą w torebce, wymiany marek na pesety i escudo w jedną i drugą stronę. Oprócz pięciu wspomnianych kopert w mojej torebce czy bagażu mieścił się stos map, o GPS można było tylko marzyć, a to na nas, pilotach spoczywał obowiązek pilnowania trasy i kilogramów przewodników w bagażu. Biuro rzadko wynajmowało przewodników lokalnych, to my piloci dokształcaliśmy się w przeróżnych dziedzinach, by dzielić się wiedzą o kolejnych pałacach, katedrach i zwyczajach kulinarnych. Pisząc ten tekst siedzę przy kawie i modnym obecnie, orzeźwiającym „portonic” w Porto, mieście, które dziś jest jedną z najpopularniejszych europejskich destynacji weekendowych, pełną kawiarni, restauracji, sklepików z pamiątkami. Ja pamiętam Porto z 1998 roku, kiedy w kawiarni nad rzeką barman pożyczał kieliszki od sąsiadów, bo nie miał w czym podać wina 40-osobowej grupie. Nad rzeką były zaledwie trzy skromne kawiarnie, a o zakupie kartki pocztowej, które wtedy jeszcze wysyłaliśmy i kolekcjonowaliśmy masowo, można było pomarzyć (a propos - przejawem znajomości miasta była wiedza na temat miejsca zakupu znaczków pocztowych). Piwnice Vila Nova de Gaia raczej były vintage, jak wino leżakujące w ich korytarzach, do wyboru zaledwie kilka hoteli i to pozostawiających wiele do życzenia, a o gwarnej Ulicy Kwiatów nikt wtedy nie słyszał, gdyż w tamtym czasie straszyła zaniedbanymi fasadami i zamkniętymi sklepami. Dzisiejszy spacer po Porto uświadomił mi, jak bardzo zmieniła się turystyka przez ostatnie 25 lat. Zmieniły się też nasze potrzeby. Wtedy ważne było gdzie, dziś ważne jest – jak. Pamiętam miesięczne wyprawy po Ameryce Środkowej, gdzie liczyła się jak największa liczba zaliczanych krajów i miejsc w krótkim czasie. Dziś kreując podróże, skupiamy się na jednym regionie, miejscu, by móc wniknąć w jego atmosferę. Ważna jest chwila na kawę, lokalną restaurację, które pod koniec lat 90. niejednokrotnie były luksusem dla wyjeżdżających Polaków. Posiłki ograniczały się do tych w hotelach, nikt nawet nie marzył o najlepszej restauracji w mieście, a o gwiazdkach Michelin czytaliśmy tylko w przewodnikach. Moja pierwsza podróż – tuż po zdobyciu legitymacji pilota wycieczek. Wyjazd do Hiszpanii, a konkretnie Katalonii i to autokarem. Dwie doby podróży z ośmiogodzinną przerwą w Monako lub Wenecji, podczas której trzeba było oprowadzić uczestników wyjazdu. Pamiętam ten stres czy dobrze zapamiętałam trasę na podstawie mapy, tak by nikt się nie zorientował, że jestem tam pierwszy raz, o GPS nikt jeszcze wtedy nie marzył, podobnie jak nie korzystało się z pomocy przewodników lokalnych... do dziś chętnie spoglądam na mapę, gdy jadę w nowe miejsce, czytam wnikliwie o kraju, a jeśli przewodnik to raczej „Tambylec”, który w wyuczoną wiedzę wplata historie swoich dziadków... Moja pierwsza podróż samolotem – Maroko 1999 rok, lot do Agadiru, pod opieką miałam tylko dwójkę VIP-ów, reszta grupy była na miejscu. Stresowałam się, czy na pewno wejdę i wyjdę odpowiednim wyjściem i trafię do miejsca, gdzie odbiera się bagaż, dzisiaj wspominam to z uśmiechem na ustach, gdy za sobą mam setki lotnisk, z których każde oparte jest na tym samym schemacie, ale wtedy nie było to dla mnie tak oczywiste. Moja pierwsza podróż do Ameryki Południowej, kontynent i kultura, które skradły moje serce – Brazylia, podróż do Rio de Janeiro bodajże w 2000 roku. Na szczęście znałam kulturę i język, zatem było łatwiej. Mój pierwszy prawdziwy incentive czy raczej kongres – Meksyk 2004, kongres prawniczy, ponad 200 osób, skomplikowana logistyka, sześć grup bez telefonów komórkowych i aplikacji i choć nie była to moja pierwsza podróż do Meksyku, to pierwsze tak duże wydarzenie, które nie było tylko wyjazdem grupy pracowników na wycieczkę czy do hotelu, ale kongresem z prawdziwego zdarzenia. To właśnie wtedy poznałam moją obecną wspólniczkę Majkę Szurę, choć wtedy do głowy mi nie przyszło, że kilka lat później będziemy prowadzić razem biuro, w którym kreować będziemy podróże na wszystkie kontynenty, co 25 lat temu wydawało się prawie równie odległe jak obecne już w naszym życiu podróże wirtualne czy wciąż dla nas odległy lot na księżyc. Ciekawe czy za kolejne 25 lat właśnie z perspektywy podróży na inną planetę z nostalgią będziemy wspominać to, co obecnie jest trendy.

Autor: Agata Kondracka, współzałożycielka i współwłaścicielka agencji MindBlowing, gościnnie: Beata Koziarska (Emoveo Group), Łukasz Kalinowski (Wysoko i Wyżej), Grażyna Woźniczka (PolkaTravel)
Cykl felietonów: Global Nation czyli historie globalne
Agata Kondracka współwłaścicielka agencji MindBlowing w swojej pracy stara się łączyć wartościowe spotkania, przede wszystkim te z kategorii incentive travel, sztukę i zrównoważony sposób prowadzenia biznesu, ze szczególnym naciskiem na dbałość o środowisko i zero waste. I tych aspektów będą dotyczyć głównie jej komentarze.

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl