Tomasz Mlącki: Pierwsze metro, czyli ucieczka

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie… fot.  Steve Gale / Unsplash
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie… fot. Steve Gale / Unsplash

Sobotni poranek, nieco po piątej, jedna ze stacji na Ursynowie. Do pociągu jadącego w kierunku Centrum wsiada para, zapewne w drodze z domówki do domów. Ciemnowłosy, wyraźnie zmęczony skondensowaną intensywnością minionych kilku, kilkunastu może godzin chłopak i nieskazitelna, urocza, jasnowłosa dziewczyna. Siadają naprzeciwko, choć cały wagon pusty. W życiu nie ma przypadków, jak twierdzi zaprzyjaźniony literat, więc przygotowana lektura musi poczekać.
 
Trudno stwierdzić, jaki to etap. Czy koniec początku, czy początek końca, czy też jakieś stadium pośrednie. Trzymają się za ręce, ale jakże ten uścisk jest niesymetryczny. Ona wkłada weń wszystkie uczucia, jakie można wykrzesać o tak wczesnej porze. Palce spazmatycznie oplatają dłoń towarzysza, bieleją w kostkach, wzrok jest magnetycznie skupiony na jego twarzy. Każdą cząstką siebie krzyczy, jak jej na nim zależy. On jest emocjonalną antytezą. Dłoń chłopaka, z wyprostowanymi palcami, spoczywa w drobniutkiej dłoni z widoczną rezerwą, niechętnie, jakby czekała okazji, kiedy mogłaby się wyrwać. Z tego objęcia i z tej relacji. Oczy ma wbite w smartfon, obsługiwany drugą ręką, leniwie, zdawkowo, z nieskrywaną intencją zyskania na czasie, ale i z wdzięcznością za tak poręczny pretekst. Są jak ogień i lód, żywioł i bezruch, rozdzieleni niewidzialną barierą utkaną z nadziei i apatii. Ta swoiście ascetyczna scena ma w sobie potężną moc. Chwili i metafory, jakby czekała na malarza, lub przynajmniej fotografa, zdolnego uchwycić dialektyczne brzemię owej impresji. 
 
Choćby na artystę miary Pierre-Augusta Renoira, który prawie 150 lat temu zaklął w płótno jej przeciwieństwo, tworząc wystawiane obecnie w londyńskiej National Gallery „La Première Sortie”, czyli pierwszą randkę, bo to proste tłumaczenie lepiej oddaje istotę sceny niż oficjalny podpis: „W teatrze”. To niewielkie płótno, 65 × 49.5 cm, olśniewa barwami, otuchą i optymizmem. Na pierwszym planie jest młodziutka, zjawiskowej urody dziewczyna z bukiecikiem w ręku, zachłannie wpatrzona w artystów, na drugim chłopak, który jej te kwiaty, z biletem do loży, wręczył. Z obrazu bije nieskrępowana magia radosnej antycypacji. Dla niej – tego co zobaczy na scenie, dla niego – co stanie się wtedy, gdy scena będzie już pusta.  
 
Trudno jednak liczyć, aby o tak nieludzkiej godzinie, ktoś porównywalnej artystycznej miary podróżował warszawską kolejką podziemną, więc tym razem musi wystarczyć ten opis. Zostawmy jednak, mimo oczywistego współczucia stronie boleśnie przekonującej się o wiecznej trafności fredrowskiej frazy o ambarasie, uczucia na boku. Skupmy uwagę na najistotniejszym rekwizycie, niepozornym pudełeczku z magiczną szybką, sprawcy najdoskonalszego, najszybszego i największego uzależnienia w dziejach naszego gatunku. Gdyby nie ów drobiazg, nasz poranny bohater musiałby się zmierzyć z ciszą lub, co gorsza, musiałby ją przerwać, wchodząc w niechcianą konwersację. Z nieobliczalnymi konsekwencjami. Trzeba by było poruszyć trudne tematy, prawdopodobnie przeprosić albo się do czegoś zobowiązać. A tak, miał szczęściarz w ręku mobilne refugium, poręczną kryjówkę, genialny pretekst do umknięcia w przepaść sieci. Z czego, wdzięcznie, z niewątpliwą biegłością, skorzystał.   
 
Jak mawiał cytowany przez Zygmunta Baumana pewien dyrektor kreatywny znanej agencji reklamowej, Internet nie kradnie naszego człowieczeństwa, tylko je odzwierciedla. Internet nie wnika w głąb nas, a jedynie pokazuje, co znajduje się w naszym wnętrzu. To tylko narzędzie, powtarzamy to z ulgą godną lepszej sprawy. Zgoda, ale jakże ten instrument jest przydatny w oczywistej manipulacji, choćby w opisanej powyżej scenie, która jest modelową wręcz egzemplifikacją kolejnej myśli Baumana, iż media społecznościowe zbliżają nas do siebie i oddalają jednocześnie, przykuwając do urządzeń mobilnych, będących mimowolnymi konfesjonałami. Sprzedajemy im duszę, dopłacając za to jeszcze, choć bywa, że w abonamencie kupujemy czas, rozumiany jako ucieczkę przed nieuchronnymi decyzjami. Jak tam i wtedy. Można też uzupełnić myśl światowej sławy polskiego socjologa o konstatację, że owe konfesjonały są perfekcyjnie transparentne, będąc zwierciadłami naszych uczuć i myśli, nawet jeśli, żeby użyć języka karcianych gier, desperacko trzymamy je przy orderach, choć to sytuacje rzadkie, bowiem w przytłaczającej większości służą prezentacji naszej naciąganej nierzadko wyjątkowości światkowi czy światu, zależy komu jaki zasięg jest dany lub, co częściej, wykreowany.
 
Pisać się już dziś mało komu chce, jeśli nie liczyć równoważników zdań gęsto przetykanych emotikonami, więc w necie mówią za nas przede wszystkim obrazy, oczywiście nie sensu stricte, ale w metaforze, czyli zdjęcia. Aparat każdy nosi teraz ze sobą, więc i pokusa immanentna. Sieć jest bezdenną otchłanią cyfrowych fotek, ciążącą tetrabajtami w pęczniejącej, żarłocznie energochłonnej chmurze. Biliony ujęć z najbardziej atrakcyjnych zakątków globu, skąd miliardy ludzi wysyłają w cyfrowe uniwersum jednobrzmiącą wieść – BYŁEM/AM TU! – z dopiskiem: gdzie i kiedy. Pozy figlarne – całujemy Sfinksa, podtrzymujemy wieżę w Pizie, chodzimy po wodzie w Salar de Uyuni. Jest fan. Pół biedy, jeśli mieścimy się w granicach przyzwoitości, ale te stale trzeszczą, łamiąc kolejne, oczywiste wydawałoby się dla rudymentarnie przyzwoitego człowieka tabu. Niektórych nic nie jest w stanie powstrzymać przed pogonią za niepowtarzalnym ujęciem.
 
Mamy kwiecień, kwitną krokusy, więc czemu nie wejść w sam środek polany, wyraźnie przez park narodowy oznaczonej taśmami zakazującymi wstępu, aby strzelić fotę na fejsa lub insta? Taką, jakiej nie ma nikt. Na wyrazy oburzenia w sieci zainteresowani odpowiadają, że zakaz jest niepotrzebny, bo „sprawdziłam, da się wejść w sam środek i nie pognieść żadnego kwiatka”. Posługując się ową logiką, można posunąć się dalej. Zakaz wstępu ze względu na niebezpieczeństwo lawinowe? „Sprawdziłem, da się podejść i wrócić bezpiecznie”. Veto w genach, z anarchią w uścisku. Oby nie śmiertelnym. Nie będą mi tu przecież w urzędowych językach mówić, co mam robić! Nie tak dawno temu świat, bo tę oburzającą sytuację udokumentowała zagraniczna turystka, obiegło zdjęcie młodej kobiety prężącej w słońcu swe wdzięki na torach prowadzących do bramy Birkenau! Przerażający przykład sprzężenia ignorancji, pogardy i bezczelności. Ludzie są gotowi wejść wszędzie, złamać wszelkie zakazy i świętości, aby dać się atrakcyjnie zdjąć. Nierzadko płacą za to cenę najwyższą. Ktoś spadł z klifu, wpadł w otchłań wodospadu, został zaatakowany przez niechcące pozować zwierzę, przykłady można by mnożyć. Łatwo się w tym wszystkim pogubić, a przeczytawszy Neila Postmana rzec, że zafotografowujemy się na śmierć. Potrzeba zaistnienia, wyróżnienia jakoś naszej, w ogromnej przecież przewadze, przeciętnej egzystencji, wyłącza nam instynkt samozachowawczy, nie tylko w podstawowej, eschatologicznej rzecz można formie.  
 
To także ucieczka, bywa, że po bandzie i bez pardonu. Ucieczka z naszej niechcianej rzeczywistości, niedorastającej do ambicji jednostek, którym od pierwszych przebłysków świadomości, w domu i w szkole powtarzano, że są wyjątkowe, i że wielka jest przyszłość przed nimi. Rzeczywistości typowej, szarej, nieosobliwej, bezbarwnej, pośledniej, lichej, powszedniej, normalnej, pospolitej, nieszczególnej, standardowej, płytkiej, konwencjonalnej, tuzinkowej, średniej, mizernej, zwyklej, słabej, kiepskiej, banalnej, stereotypowej, szablonowej, marnej. Wielka, masowa ucieczka z anonimowości, choć na chwilę. Do końcowego ujęcia, do klatki ostatniej…

Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl