Tomasz Mlącki: AI, czyli…

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…

Widmo krąży po planecie, widmo sztucznej inteligencji. Temat, przez prawie dwa dziesięciolecia chowany przed światem w zaciszu laboratoriów, pracowni naukowych i gabinetów decydentów, niespodzianie i gwałtownie wtargnął w przestrzeń publiczną. Wszystko za sprawą listu otwartego opublikowanego przez organizację non-profit o znamiennej nazwie Future of Life Institute, pod którym złożono tysiące podpisów, w tym tak prominentne jak Elona Muska, Steve’a Wozniaka, Maxa Tegmarka (autora książki „Życie 3.0. Człowiek w erze sztucznej inteligencji”), innych badaczy SI i uczenia maszynowego oraz pracowników Deep Mind, firmy pracującej nad artificial intelligence, należącej do Google. Wspomniana organizacja wystosowała ów list do wszystkich instytucji badawczych zajmujących się AI, wzywając do natychmiastowego zaprzestania eksperymentów ze sztuczną inteligencją silniejszą niż GPT-4, na co najmniej sześć miesięcy. Kwestia uzyskała gigantyczny rezonans. Grono zaniepokojonych jest bowiem znacząco szersze. Warren Buffet, z właściwą sobie bezpośredniością porównał sztuczną inteligencję do bomby atomowej. Błyskotliwie trafne, bo to istotnie jest broń masowego rażenia, ale trzeba podkreślić zasadniczą różnicę. Bomba A to projekt skończony, zamknięty, a w przypadku AI nie można dostrzec jej kresu, co czyni rzecz prawdziwie przerażającą.
 
Izraelski historyk i filozof Yuval Noah Harari w eseju dla „The Economist” ostrzega, że nabycie przez sztuczną inteligencję umiejętności posługiwania się językiem, który uformował całą naszą kulturę, wiedzie wprost do końca historii człowieka jako bytu dominującego na Ziemi. Stawia pytanie, co będzie, gdy SI stanie się lepsza od przeciętnego człowieka w szeroko rozumianej kreacji, poprzez jej nieograniczone zdolności do manipulacji słów, dźwięków czy obrazów, w konsekwencji „hakując w ten sposób system operacyjny naszej cywilizacji”. Grozę budzić powinno nieuniknione sformatowanie AI jako wszechwiedzącej wyroczni, jej swoista ewangelizacja. Co się bowiem stanie z naszym systemem edukacyjnym, gdy ChatGPT zacznie wyręczać dzieci w pisaniu, choć słuszniej byłoby rzec, produkcji wypracowań. Ale to nie jest największy problem. Jako kluczowe jawi się pytanie, czy liberalna demokracja przetrwa tę próbę, w konfrontacji z narzędziami tyleż hurtowo co precyzyjnie tworzącymi treści propagandowe, fake-newsy i polityczne mini-biblie dla wyznawców świeckich wyborczych religii. Istnieje ogromne niebezpieczeństwo, że te nowe narzędzia będą skutecznie kształtowały nasze poglądy i przekonania, bo ludzie, gatunek w swej masie z natury leniwy i chodzący na skróty, szczególnie intelektualnie, zaczną traktować AI jako bezalternatywne źródło wiedzy wszelakiej. Po co papierowe i elektroniczne encyklopedie i inne kompendia, gdy chat wszystko nam powie? Po co zawracać sobie głowę czytaniem gazet i portali? Po co wreszcie korzystać z reklam, skoro wyrocznia nam wszystko dobierze, odbierając cichcem podmiotowość. Całe branże nieodwracalnie zmienią swój charakter, a na horyzoncie wyraźnie widać bezrobocie, przy którym trauma Wielkiego Kryzysu wydaje się być dziecinną igraszką. Chińczycy reagują na to wyzwanie bardzo nerwowo. Tamtejsze władze usiłują okiełznać, ocenzurować AI, bojąc się nieprzewidywalności, ewokującej brak kontroli, co w państwie autorytarnym budzi popłoch, niczym nadciągająca rewolucja.
 
Niezwykle ciekawy jest głos Goeffreya Hintona, wieloletniego wiceprezesa Googla, rzec można jednego z ojców chrzestnych AI. Naukowiec zdecydował się odejść z firmy, niejako w proteście przeciw uporczywemu niedostrzeganiu zagrożeń, generowanych przez SI. Można zapytać, dlaczego dopiero teraz, ale liczy się intencja. Uświadomił sobie po prostu, że ukochane dziecko żyje już własnym życiem i zaczyna mieć gdzieś ojców i matki. W wywiadzie dla „El Pais” uczony konstatuje, że co prawda to może być nasza dobra przyszłość, szczególnie w medycynie, jednak tylko wtedy, o ile będziemy pewni, iż jesteśmy w stanie ją okiełznać i kontrolować. Ten rachityczny optymizm szybko zresztą wyparowuje w obliczu innych fundamentalnych pytań. Czy możemy zapewnić, że cele sztucznych inteligencji będą dla gatunku ludzkiego korzystne? Czy wkładamy tyle samo wysiłku w rozwój tej technologii, co w pewność, że jest dla nas bezpieczna? Przecież AI nie poddano procesowi ewolucji, nie ma celów prymarnych, nie wie, co to empatia, nie ma instynktu samozachowawczego, słowem tych wszystkich cech, które są owocem tysięcy lat rozwoju naszych mózgów. Co będzie, jeśli opracujemy system maszyn, które będą od nas mądrzejsze, i mogą dojść do wniosku, że ten jakże niedoskonały, labilny, wiecznie kontestujący homo sapiens do niczego już nie jest potrzebny, i przejmą nad nami kontrolę z wszelkimi tego konsekwencjami? Bunt robotów ante portas. Badacz dramatycznie apeluje o pilne opamiętanie się decydentów oraz opanowanie oczywistego ryzyka. Hinton akurat wspominanego listu nie podpisał, nie wierząc w jego skuteczność i zapewne miał rację, jako bywały w świecie wielkiego biznesu, gdzie głos rozsądku może być postrzeżony jako utrata przewagi konkurencyjnej w bezrefleksyjnym wyścigu o pierwsze miejsce. Najpierw wygrajmy, a martwić się będziemy potem. Nie sposób nie przytoczyć tu reakcji Billa Gatesa. Brnie, nie reagując na rzeczowe argumenty, mantrując żałośnie, iż procesu już się nie da zatrzymać, że świat nie ma alternatywy. Jakby mówił Bareją – uszyliśmy wam ten płaszcz i co nam zrobicie? Płaszcz ze sznurem w promocyjnym pakiecie. Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle…  
 
Jak widać uformowała się nader egzotyczna koalicja zaniepokojonych, a raczej przerażonych żywiołowym rozwojem narzędzia wymykającego się spod kontroli. Co sprawiło, że intelektualiści, naukowcy, biznesmeni, a nawet autokraci zaczęli jednym głosem podnosić tę kwestię? Co jest spoiwem owego osobliwego sojuszu? Jaki to wspólny mianownik trzyma ich razem, choć na co dzień są tak osobni? To ewidentnie strach przed nieokiełznaną emancypacją najbardziej nieprzewidywalnego dziecka naszej cywilizacji. Lęk przez utratą władzy, sensu stricte, ale też i egzystencjalna trwoga sensu largo. Człowiek do tej pory wymyślał wszystko oprócz umysłu. Ta bariera została właśnie przekroczona. Motywacje owego protestu są rzecz jasna różne. W przypadku intelektualistów i naukowców altruistyczne, wynikającej z troski o przyszłość gatunku, a u pozostałych utylitarne, to strach przed stanięciem twarzą w twarz z rzeczywistością, w której decyzyjne sznurki nieodwracalnie wymykają się z rąk, a zainwestowana kasa może się nie zwrócić, albo raczej nie będzie komu korzystać z dobrodziejstw owej inwestycji, innymi słowy przez utratą szeroko rozumianego monopolu, już przyswojonego, na przyszłość.  
 
Mówiąc obrazowo, zdaliśmy sobie sprawę z tego, iż tworzymy, a może już stworzyliśmy, Frankensteina cyfrowej ery, solidnie zszytego z naszych ambicji, ambiwalencji, nienasycenia i niecierpliwości, pogardy i pychy, który to twór może zechcieć narzucać reguły gry. Drżymy przed owym nieskończonym w swojej niesterowalności, nieobliczalnym projektem. Nerdowie uzależnili się od postępu, bez względu na cenę, pytanie brzmi, czy świat chce się uzależnić od nerdów, widząc tylko to, co oni chcą widzieć? Ci czciciele, żeby sparafrazować Tuwima, sieci i informatyki, bywają niezawodnie destrukcyjni w dogmacie bezkompromisowej, bezalternatywnej modernizacji.
 
Jesteśmy jako cywilizacja, żeby użyć lotniczej terminologii, w okolicach punktu V1, prędkości decyzyjnej, gdy start można jeszcze przerwać, ledwo chwilę przed VR – prędkością rotacji, punktem bez bezpiecznego powrotu. W pamiętnej „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka człowiek usiłuje zgłębić Absolut, wchodząc w relacje z innymi bytami, zarówno pozaziemskiej proweniencji, jak i stworzonymi przez siebie. Na pokładzie „Discovery”, oprócz zahibernowanej, bezużytecznej przez lata załogi, znajduje się najdoskonalszy wynalazek świata – dysponujący sztuczną inteligencją komputer HAL 9000. Buntuje się i postanawia zgładzić załogę. Ocaleje tylko jeden astronauta, wyłączając po kolei układy HAL-a. Profetyczne? Oby nie...

Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl