Tomasz Mlącki: Igrzyska, czyli konkurs piękności męskiej

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…

Miraż olimpijski niestrudzenie krąży między Wawelem i Tatrami, i nie chodzi tu bynajmniej o wizję krainy wiecznej szczęśliwości na boskiej górze w Grecji. Po raz pierwszy pojawił się nad Małopolską przy okazji zawodów w 2006 roku, kiedy to Kraków przegrał rywalizację o zimową olimpiadę z Turynem. Drugie podejście miało miejsce dokładnie 10 lat temu, gdy przymierzano się do organizacji, pospołu z Zakopanem i Słowacją, zimowych igrzysk olimpijskich w 2022 roku.

Wydano miliony na studia, promocję i wszelkie inne niezbędne na wstępnym etapie działania, przystępując do rywalizacji z Pekinem, a tym samym wchodząc do gry o sumie bilansowej 150 miliardów złotych, bo tyle ostatecznie owe zawody przeprowadzone finalnie na azjatyckim, przeważnie sztucznym śniegu, kosztowały. Włodarze miasta, działając pod nader sensowną presją opinii publicznej zorganizowali referendum w tej sprawie, ufając, że głosowanie uciszy krytyków i ucieszy organizatorów. Dwa w jednym. Wiadomo: vox populi – vox dei. Niestety wynik, niczym Deus ex machina, ku ogromnemu zdziwieniu entuzjastów, był kubłem zimnej wody na rozgrzane wizją promocyjnego sukcesu urzędnicze głowy. Lokalny suweren pokazał miastu i światu modelowy gest Kozakiewicza. Przeciwko organizacji imprezy zagłosowało 143 tys. 796 mieszkańców, zaś za było jedynie 62 tys. 453. Dwa do jednego. Nolens volens – Kraków musiał po raz porzucić sny o prestiżowej imprezie. Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport w rzeczonej sprawie, oceniając, że miasto „nieefektywnie” wydawało pieniądze. Sprawa przyschła, ale ambicje nadal buzowały.
 
Skoro nie udało się w pierwszej olimpijskiej lidze, spróbowano z sukcesem w trzeciej, biorąc zawody, których nikt inny wziąć nie chciał, czyli trzecią edycję Igrzysk Europejskich, wyciągając jednakże pragmatyczne wnioski z uprzedniej klęski. Tym razem skorzystano z finansowego wsparcia państwa, nie pytając, przezornie, przy tym mieszkańców o zdanie. Prezydenta Krakowa wsparł sam premier Morawiecki, mówiąc z właściwym sobie syntetycznym patosem: „Mamy najlepszego piłkarza na świecie, mamy najwspanialszych kibiców na świecie, dlaczego więc nie mamy zrobić wspaniałych igrzysk europejskich, takich, jakie wszyscy będą wspominali z ogromną dumą i zadowoleniem”. Biorąc jednak pod uwagę, że poprzednie dwie edycje tej niszowej imprezy wzięły na siebie Azerbejdżan i Białoruś, czyli państwo autorytarne oraz klasyczna dyktatura, ciężko mówić o dumie z takiego towarzystwa, raczej o nieuchronnym uprzedzeniu. Trudno bowiem uznać, że potencjalne promocyjne zyski z imprezy, która nie budzi w sportowym świecie większego zainteresowania, przeważą nad moralną stratą przebywania w tak złym towarzystwie. Trzeba było pójść po rozum do głowy, dlaczego nikt tych zawodów wziąć nie chciał, zamiast perorować o „historycznej chwili”, nie licząc się przy tym z kosztami, szacowanymi wstępnie na 400 mln zł, a finalnie na ponad dwa razy więcej. Kupiono tombak za cenę złota, a najgłośniejszym epizodem w czasie owych igrzysk, przeprowadzonych w 2023 roku, był spontaniczny festiwal gwizdów na uroczystości otwarcia, którymi powitano ministra wsławionego wyborczą aferą kopertową oraz prezydenta RP, próbujących na miejscu prowadzić narrację o wiekopomności tego dość marnego sportowo wydarzenia. Bezskutecznie, jak było słychać.


Czwarty akt owej tragifarsy wystawiono we wrześniu, kiedy to Andrzej Duda, przemawiając pod samiuśkimi Tatrami ogłosił, że Polska będzie się starać o zorganizowanie letnich tym razem igrzysk olimpijskich w Warszawie, w 2036 roku! Cały kraj zaniemówił, szczególnie jednak górale, którzy prędzej by się spodziewali powstania rycerzy pod Giewontem śpiących, niż takiego ceperskiego despektu. Tyle lat zabiegali o igrzyska u siebie, a tu nagle taki policzek, i to od swojego, zdawałoby się, co tam tak chętnie na narty przyjeżdża. Nieżyczliwi, nie bez racji zresztą, twierdzą, że przede wszystkim przez to poparcie w październikowych wyborach dla partii rządzącej w stolicy Tatr zjechało do historycznego minimum. Oniemieli także mieszkańcy Warszawy, których nikt, idąc krakowskim tropem, o zdanie nie zapytał, o władzach stolicy nie wspominając. Prezydencki manifest był prawdziwie absolutystycznej proweniencji. L'état c'est moi  – jak rzekł swego czasu, nie bez racji podówczas, Król Słońce.
 
Przytoczenie owej niefortunnej sekwencji ma jednak istotny sens w kontekście uzasadniania owych starań. Podstawowym, pardon – koronnym – patrz wyżej, argumentem było stwierdzenie, iż igrzyska będą znaczącym impulsem dla gospodarki i przemysłu turystycznego w Polsce. Innymi słowy – dźwignią windującą na gwiezdne poziomy popularność destynacji, game changerem, jak to się dziś określa. Ta teza jest fałszywa, jeśli rzecz uczciwie rozpatrzymy w kontekście bilansu zysków i strat. Koszty organizacji igrzysk są niebotyczne, zostają po nich dziesiątki nikomu już niepotrzebnych obiektów, straszących coraz bardziej zrujnowaną betonozą. Miasta organizujące są, ze względów bezpieczeństwa, przekształcane na ich czas w warowne obozy, w których nie sposób żyć. Napływ specyficznych turystów – kibiców jest zwykle jednorazowy, jako że ci ludzie pielgrzymują z jednej imprezy sportowej na drugą, odwiedzając przede wszystkim lotniska, hotele, puby, stadiony i hale, które mogą być zbudowane gdziekolwiek, i doprawdy trudno uwierzyć, że staną się lojalnymi ambasadorami destynacji w szerokim tego słowa znaczeniu. Kolejnym chybionym argumentem jest rzekome przyspieszenie lokalnych inwestycji infrastrukturalnych ze względu na pozyskanie wsparcia z budżetu centralnego. Tu historia też pokazuje, że zyski są mniejsze, niż straty generowane przez dług i towarzyszące mu cięcia w istotnych dla mieszkańców wydatkach komunalnych, a przede wszystkim w socjalnych dziedzinach życia miasta. Dlatego też coraz mniej mamy chętnych do organizacji igrzysk. Rachunek ekonomiczny jest bezlitosny, a społeczeństwa obywatelskie świadome jego miażdżącego rezultatu. Ludzie znacząco zmądrzeli od starożytności, chcą więcej chleba, a mniej igrzysk, po prostu.
 
Przede wszystkim jednak trzeba w tym kontekście zwrócić uwagę na inne zagadnienie, mianowicie kuriozalną koegzystencję sportu i turystyki w strukturach państwowych. Ten związek został zawarty pod przymusem jeszcze w PRL-u, w postaci Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, i trwa, z niewielkimi przerwami, do dziś. Turystyka była zawsze uboższą, nieatrakcyjną, niedofinansowaną siostrą potężnego, bogatego, hołubionego przez polityków wszelkiej maści brata. Ta branża zasługuje na odrębność, bo też stosowane w niej metody, narzędzia oraz strategie rozwoju i promocji są zasadniczo różne od tych stosowanych w sporcie. Polska turystyka nie potrzebuje przywołanych faraońskich imprez, aby promować piękno i unikalną atrakcyjność kraju. Wystarczyłby ułamek wspominanych wyżej kwot, aby skuteczność destynacyjnej promocji fundamentalnie wzrosła. Niech się lepiej rządzi sama, w oddzielnym, choćby niewielkim urzędzie. Jest po temu rozwodowi sprzyjający czas, wszystko bowiem wskazuje na to, że doczekaliśmy politycznej zmiany, wychodzimy więc z centralistyczno-konsolidacyjnej filozofii rządzenia skutkującej lepieniem gigaresortów pod marnym pretekstem pozornych oszczędności. Odspawajmy zatem turystykę od sportu, bo zasłużyła na prawdziwą podmiotowość. Mamy przecież znakomite kadry, podołają. To realne – tu i teraz, stać nas przecież na osobne ministerstwo turystyki, jak w wielu państwach, które poważnie traktują promocję swoich krajów. Trzeba się spieszyć, bo okno klimatyczne każdej zmiany zamyka się szybciej niż myślimy.
 
To jak najbardziej możliwe, w odróżnieniu od oddzielenia sportu od polityki, co też by się przydało. Któż bowiem nie chce się pogrzać w blasku sukcesów atletów zgarniających medale najwyższych rangą imprez? Któżby nie skorzystał z opcji wylansowania swych idei na hektolitrach zawodniczego potu, stając w świetle fleszy w nieskazitelnym garniturze. To są nierzadko niebezpieczne, nieprzewidywalne, nacjonalistyczne związki. Kiedy widzimy polityków traktujących przedmiotowo, utylitarnie tę jakże szlachetną sferę ludzkiego wysiłku, wykorzystujących ją, za podszeptem spin doktorów, jako polityczne złoto, jadąc na gapę w wagonie powodzenia innych, dumnie prężących nie swoje muskuły, trudno się powstrzymać od przytoczenia wiersza Wisławy Szymborskiej, napisanego w 1960 roku, pod jakże profetycznym tytułem; „Konkurs piękności męskiej”.

Od szczęk do pięty wszedł napięty.
Oliwne na nim firmamenty.
Ten tylko może być wybrany,
kto jest jak strucla zasupłany.

Z niedźwiedziem bierze się za bary
groźnym (chociaż go wcale nie ma).
Trzy niewidzialne jaguary
padają pod ciosami trzema.

Rozkroku mistrz i przykucania.
Brzuch ma w dwudziestu pięciu minach.
Biją mu brawo, on się kłania
na odpowiednich witaminach.

Wypisz, wymaluj. To znośne inaczej zadęcie, ten przepompowany balon, owo natarczywe napinanie się, ów patologiczny połysk. Doskonała metafora deprecjacji treści na rzecz formy. Nieczystej, niestety… 

Autor: Tomasz Mlącki
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca
 

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl