Tomasz Mlącki: Nadobecni, czyli o sztuce schodzenia…

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie… Scena - fot.  Oscar Keys / Unsplash
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie… Scena - fot. Oscar Keys / Unsplash

Na pewno ich nieraz spotkaliście. Są wszędzie. W biurach, domach, pociągach i przeciągach. W Krakowie i w Darłowie, w Gdańsku i w Płońsku, na Rysach i na Żuławach, w Pcimu i w Walimiu, w Kłodzku i w Płocku. Na ziemi, wodzie i w powietrzu. W badziewiu z dyskontu i w szatach z Vitkaca. Nie są nadwiślańskimi endemitami, to plaga globalna, a w przyszłości galaktyczna. Kiedy Musk skolonizuje Księżyc i Marsa, pojawią się i tam, jako forpoczta gatunku. Są stygmatem upierdliwości, znakiem bylejakości homo sapiens, krzyczącym świadectwem wadliwości ludzkiego projektu.
 
Nazwijmy ich nadobecnymi. Są bezgranicznie bezczelni, rozbuchani, rozwibrowani, rozdygotani. To jednostki w ciągłym ruchu, niemogące spocząć choćby na moment, jeśli czegoś pierwsi nie powiedzą, wskażą, rozkażą, nie zaznaczą swojej obecności, wyższości, ponadnormatywności, jakby żyli tylko superiozą, ciężką, acz niezdiagnozowaną jeszcze oficjalnie chorobą, nałogiem permanentnego bycia nad. Górowania, szczytowania, czyhania w każdej minucie na ubiegnięcie innych – myślą, słowem i uczynkiem. Stale grzeszący przeciw zaginionemu, lub cichcem wykreślonemu jedenastemu przykazaniu: „Nie uprzedzaj bliźniego swego”. Chorzy na władzę, na każdym szczeblu i pod każdą postacią. 
 
Poznać ich łatwo. Oczy mają niczym sztylety, bo błysk w nich taki, jak klingi w chwili ciosu, głowy w ciągłym ruchu, poruszające się z precyzją radaru najnowszej generacji, uszy ponadprzeciętnie doskonałe, czułe jak sonar w atomowym okręcie podwodnym. Charakteryzują się zmysłami immanentnie pobudzonymi, zaprogramowanymi na bezustanną weryfikację strumieni świadomości innych, w poszukiwaniu luki na oddech, zastanowienie, chwilę umysłowej słabości. Perfekcyjnie wykorzystują ów moment, wbijając się z własną narracją, toczoną w tempie serii z uzi, w tym przypadku z magazynkiem nieskończonej pojemności. Ich celem jest mentorskie wypowiedzenie się na każdy temat, w dogmacie nieomylności, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nawet jeśli komuś uda się przerwać ich słowotok, zezłoszczeni czekają tylko na kolejną chwilę słabości interlokutora, kiwając dla niepoznaki twierdząco głową, nerwowo potakując, choć słuchać nie umieją i nie chcą. Kiedy ponownie przerwą – głosu zdobytego po raz drugi nie oddadzą nigdy. Odgrywają niekończący się monodram we własnej, przemocowej reżyserii. Gadają, gadają, gadają, jeśli już jesteśmy przy teatralnych konotacjach. Zakochani we własnych myślach i słowach, prowadzą nieustanną walkę o palmę pierwszeństwa, o rząd dusz w skali mikro i makro, nie grymasząc, byle zdominować. Działają ze skutecznością walca, bez kompromisu i wybaczenia, nie mówiąc już o taryfie ulgowej. Świat musi im wszystko zawdzięczać, każdy sensowny pomysł musi być ich autorstwa, nie ma sukcesu bez ich udziału. Mają nań monopol, jest w ich percepcji zazdrosnym samotnikiem, skutecznie spersonifikowanym. W nich samych. Klęska nie ma do nich dostępu, zawsze się z niej wyłgają, wskażą na innych, zmanipulują indyferentną większość, racjonalną mniejszością się nie przejmując, stale udowadniając, że aberracja to racja, a w racji najważniejsza jest narracja, prowadzona z subtelnością boksera z siekierą w rękawicy. 
 
Doskonale wiedzą, że lwia część populacji to konformiści, dla świętego spokoju milcząco akceptujący ich szarże. Cel uświęca środki, więc nie ma granic, których nie można przekroczyć, twórczo wykorzystując doświadczenia przeszłych pokoleń, stale udoskonalając ów mechanizm zawłaszczania. Niezmiennie nieakceptowalni dla niemogących znieść natrętnej autokreacji, tego bezczelnego pompowania własnej wartości, wyłączności na prawdę, patentu na nieomylność, obdarzania własnymi błędami innych. Z wirtuozerią wybielają siebie, aby oczerniać pozostałych. Co złego to nie my, wygrażają. Drażnią zawsze, ale stosunkowo łatwiej ich znieść w mniejszych zbiorowościach, wtedy gdy mamy do czynienia z nadobecnymi, powiedzmy, kieszonkowymi, rozpychającymi się na przestrzeni kilku pokoi czy biurek. Gorzej gdy są na szczytach, w gargantuicznej wersji giga, a ich nielicząca się z nikim i niczym maniera, owa skondensowana arogancja połączona z impertynencką pewnością siebie, niezachwianą wiarą, że można skłamać wszystko, wszędzie i zawsze, dowolnie rżnąć głupa, jak podpowiada nieoceniony słownik kolokwializmów polszczyzny, dotyka masy społeczne, w pewne szlachetne zwierzę robionych.
 
Są takie chwile, w których owi tupeciarze irytują szczególnie. Momenty, dodajmy, bardzo historycznie ważne. Opadł już kurz po ubiegło miesięcznych zapasach, wyniki podano do publicznej wiadomości, mamy zatem czytelny krajobraz po bitwie, choć uczciwiej byłoby rzec – rewolucji październikowej. Liczby nie zwykły kłamać, jest 248 do 194, klasyczny nokaut, problem w tym, że nadobecni nie zwykli schodzić ze sceny. Kurczowo się jej trzymają. Nieważne jakiej: kameralnej, dużej, ale szczególnie wielkiej. Mamy zatem wyjątkową okazję podziwiać nad wyraz twórcze warsztaty heglowskie nadobecnych na najwyższych stanowiskach. W wielu odsłonach. Jeśli arytmetyka jest przeciwko nam, tym gorzej dla arytmetyki. Jeśli logika jest przeciwko nam, tym gorzej dla logiki. Jeśli polityka także, tym gorzej, po trzykroć gorzej dla niej samej, więc obserwujemy marny sitcom political fiction, pod nazwą: „Najdłuższy miraż nowoczesnej Europy”, czyli jak tu wygrać, przegrawszy. Obecni zwycięzcy deklarują zluzowanie nadobecnych, bo wskazane liczby są ich żelaznym sojusznikiem, ci zaś kolportują tajemnicze opowieści o możliwym, wręcz pewnym cudownym rozmnożeniu nadobecnych o konwertytów z grona obecnych. Nikt owych domniemanych politycznych przechrztów na oczy nie widział, ani słowa o konwersji od nich nie słyszał, ale pierwszemu obywatelowi w państwie, niezbyt, jak widać, tęgiemu w królowej nauk, wystarczy słowo trzeciego w hierarchii, że zapewnił go o tym, iż słowo stanie się ciałem, zmaterializowanym w 37 postaciach, bo tylu nadobecnym trzeba, aby obecnymi mogli się stać. Owe enuncjacje są obficie podlewane propagandowym sosem o ponadpartyjnej zgodzie, czymś w rodzaju współczesnego Frontu Jedności Narodu, teraz pod świątobliwie brzmiącą nazwą Dekalogu Polskich Spraw. Gwoli wyjaśnienia, bo mało kto już o tym pamięta, FJN był instytucją społeczno-polityczną podporządkowaną partii rządzącej w PRL-u i realizującą jej cele polityczne, obejmującą pozostałe partie, związki zawodowe i inne organizacje społeczne, pragnące „pracować i działać dla Polski Ludowej, jednoczyć obywateli wokół węzłowych problemów i potrzeb oraz bieżących i dalekosiężnych zadań gospodarczych, politycznych, społecznych i międzynarodowych kraju”. Brzmi znajomo w kontekście DPS?
 
Jedną z najbardziej pożądanych i jednocześnie najrzadziej spotykanych ludzkich cech jest umiejętność akceptacji porażki, zejścia ze sceny. Z honorem, klasą i dyskrecją. To gigantyczny problem w przypadku nadobecnych wszelkiej proweniencji. Bronią się przed nią z uporem godnym lepszej sprawy, w konsekwencji narażając się, raczej wcześniej niż później, na śmieszność, a ta, jak konkludował Le Rochefoucauld, hańbi bardziej niż hańba. Nadobecni, zapierając się wszystkimi kończynami przed wyjściem z blasku reflektorów, uprawiają z prawdziwą pasją pragmatykę obłudy, a ta z kolei, jak pisał najsłynniejszy aforysta wśród kardynałów, to ponoć hołd, jaki występek składa cnocie. Ta myśl jest tyleż często, co gorliwie przytaczana na własną obronę przez wszystkich kabotynów i hipokrytów tego świata. Trzeba jednak ową maksymę czytać ze zrozumieniem, głębokim, bo Le Rochefoucauld starannie zaszył tam myśl istotniejszą, bowiem aby ów hołd złożyć, trzeba wpierw cnotą dysponować…    

Autor: Tomasz Mlącki
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca
 

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour©
MP MICE & More©
MP Impact©
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl