Tomasz Mlącki: Opowieść wigilijna, czyli soulwashing

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…

Grudzień to miesiąc, w którym najbardziej chyba znane opowiadanie Dickensa doświadcza corocznego, krótkotrwałego renesansu recepcji. Telewizje wszelkiej proweniencji odkurzają zasoby filmowe, emitując jedną z ponad 120 ekranizacji tej niepozornej opowieści o finansiście-ascecie (leksykologiczna wersja poprawna politycznie) lub, jak kto woli, lichwiarzu-skąpcu (wersja poprawna inaczej). Teatry wznawiają w tym miesiącu wystawiane od wielu lat inscenizacje lub kończą rok nader stosowną premierą, grając zawsze na kompletach, kontentując widownię jakże różnorodną, bo przecież każdy, tuż przed świętami, chętnie przytuli do serca tę wzruszającą baśń, ewokującą odwieczne marzenie o homo spei  – człowieku nadziei, dość rzadko, niestety, spełniającą się w realiach życia. Warto dodać, że dzięki niej autor wyszedł z długów, więc odczuł moc przemiany na własnej skórze. W czepku, a raczej w sakiewce, urodzony. Przynajmniej tam i wtedy.

Warto jednak spojrzeć na rzecz z nieco głębszej perspektywy, nie ograniczając percepcji do prostej, pobrzękującej monetą dychotomii, solidnie doprawionej sentymentalnym morałem, bowiem „Opowieść” można i trzeba osadzić w kategoriach filozoficznych, sięgając, jak choćby reżyser niedawnej warszawskiej premiery w Teatrze Polskim, do Platona i pojęcia przezeń wymyślonego, choć potem skwapliwie przechwyconego, jeśli nie wręcz zawłaszczonego przez teologię chrześcijańską, a więc metanoi, czyli zwrotu, odwrócenia się, konstruktu ewokującego czasowe porzucenie widzenia w przód, aby wejrzeć w przeszłość, a raczej w siebie, po to, by ocenić swoje metafizyczne aktywa i pasywa i dokonać niezbędnej z punktu widzenia rudymentarnej przyzwoitości korekty, swoistego egzystencjalnego nawrócenia lub uniwersalizując ten termin, bo poprzedni brzmi nader religijnie, zasadniczej zmiany życia w możliwie wielu kontekstach.
 
Kultura masowa w, poniekąd zrozumiałym, pędzie do poszukiwania największego wspólnego mianownika, nadała temu greckiemu terminowi obiecująco brzmiącą nazwę „postanowienia noworocznego”, ubierając pojęcie w prościutki kostium, aby każdy mógł podążyć za Ebenezerem Scroogem, rekapitulując i dekonstruując przeszłość, by zbudować lepszą przyszłość, trwając, pytanie jak długo, w szlachetnym postanowieniu przemiany. Trzeba owemu umasowieniu gromko przyklasnąć, bowiem dzięki niemu w wigilijny i noworoczny czas nadzieja wychodzi z mroków deficytu, jako że niemalże każdy czuje się wywołany do tablicy, aby dać szansę etyce wartości, przez przeważającą część roku przytłoczonej przez jakże skuteczny alians etyki skuteczności z etyką zachłanności, nie wspominając o etycznych sojusznikach pomniejszych, równie, a może nawet bardziej oddalonych od swojej najszlachetniejszej siostry.
 
Ponieważ moje publicystyczne okienko wypada w Wigilię, więc kalendarz nie pozostawił mi specjalnego wyboru, perswadując do napisania swego rodzaju świeckiego kazania, co czynię z niejaką satysfakcją, niepozbawiony jednak sarkazmu, nie mówiąc już o skrusze, bowiem spojrzawszy wstecz na swoją tegoroczną publicystykę, dostrzegam nadmiar tonów krytyczno-katastroficznych, owocujących odchyleniem elegijno-eschatologicznym, przy gigantycznym deficycie wątków pozytywnych i niewielkiej dozie nadziei. W jakiejś mierze usprawiedliwia mnie istota gatunku dziennikarskiego, jaki na tych łamach uprawiam, bowiem solą felietonu jest twarda ironia i satyra, zjadliwość, bezkompromisowa narracja, a wszystko to wyzute z taryfy ulgowej. Dodam też w geście ekspiacji, iż mijający rok, jak rzadko kiedy, niezwykle oszczędnie gospodarował optymizmem, „na świecie i w naszym powiecie”, jak to ujął nieodżałowany Krzysztof Kowalewski w jednym z odcinków „Czterdziestolatka”, niemniej jednak chciałbym zadeklarować w ramach mojej metanoi, małej i nieśmiałej, że postaram się nieco przychylniej patrzeć na świat i jego najważniejszych aktorów, pod warunkiem wszelako, że dadzą mi po temu asumpt w postaci metanoi własnej, daleko śmielszej i większej od mojej, bo przecież od nich, tak niewielu przecież, tak wiele zależy, jak to słusznie punktował pewien miłośnik cygar i whisky, mąż stanu formatu, jakiego dziś już nie sposób dostrzec. Apeluję zatem usilnie o kooperację, zawrzyjmy pakt o nieagresji, o prostej przemienności. Nie dostarczycie mi, panie i panowie z medialnych frontów, amunicji, to i strzelać słowem rzadziej będę. Brzmi chyba uczciwie, choć to ja ryzykuję publicystyczną posuchę, a wy zyskujecie pozytywistyczną szansę, nieprawdaż?  

Kilka negatywnych, niekorespondujących z moją wyciągniętą na zgodę ręką, przykładów z mijającego roku, jako że egzemplifikacja zawsze sprzyja przejrzystości tezy. Weźmy choćby pewnego, zagrożonego bezrobociem wysokiego urzędnika państwowego, a w tym przypadku kontrakt kończy się w sierpniu i przedłużyć go nie można, zaś zagraniczni oferenci, ze względu na wysoce kontrowersyjny dorobek, jakoś nie walą z intratnymi propozycjami drzwiami i oknami, który to nerwowo szukając nowej posady, uznał, iż będąc alpejczykiem-amatorem ma wszelkie kompetencje do wejścia w skład gremium grupującego wybitnych sportowych profesjonalistów, przy okazji wyrzucając na aut rodaczkę – medalistkę olimpijską. Nie wiadomo, czy plan się powiedzie, bo partacko był zszyty, ale zalecałbym, w ramach metanoi, rozszerzone rekolekcje refleksyjnie rozliczające minione dziesięciolecie, aby ze zrozumieniem i pokorą przepracować ciąg przyczynowo skutkowy i poszukać zajęcia gdzieś indziej, w zgodzie z realną wartością na rynku pracy, choć może to być, i zapewne będzie, bolesna lekcja politycznej grawitacji.

Jeśli już jesteśmy przy sporcie w międzynarodowym ujęciu, spójrzmy na pewnego prezesa międzynarodowej federacji najpopularniejszej dyscypliny świata, który, łamiąc jej reguły, podarował czempionat globu monarchii absolutnej, gdzie na co dzień depcze się brutalnie prawa człowieka, prezentując owo opresyjne państwo jako nieskalaną oazę ich przestrzegania, śmiejąc się przy tym światu w twarz, wraz z wynajętymi w tym haniebnym celu specami od PR-u, wybitnymi niewątpliwie specjalistami od bielenia czerni i zaczerniania bieli. Ów, nomen omen, infantylny moralizator, ględzący przy każdej możliwej okazji o futbolu jako wehikule promocji demokracji, niemalże zbawiającym ludzkość, a przy okazji modelowa personifikacja słynnej myśli Lorda Actona: „każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”, jest w pierwszym szeregu kandydatów do metanoicznej reedukacji, choć akurat tutaj nadzieja zdaje się być w ostatniej fazie agonii.

Nie wiadomo, czy jest z nią nieco lepiej w przypadku wielokrotnego zdobywcy najistotniejszego dla kopaczy piłki indywidualnego trofeum, będącego twarzą kampanii promującej turystycznie tę nieludzką dla myślących inaczej niż władca zezwala ziemię, uprawiającego, bez cienia wątpliwości i niezwykle skutecznie, klasyczny sportwashing. Po mistrzowsku, bez dwóch zdań. W tym jakże zyskownym, wyrażanym w dziewięciocyfrowych sumach twardej waluty, dziele wspiera go inny, genialny niezaprzeczalnie piłkarz, najsłynniejszy mieszkaniec pewnej portugalskiej wulkanicznej wyspy, a obaj panowie w pocie czoła, kreatywnie i aktywnie pracują nad współczesną, rewolucyjnie dynamiczną interpretacją rzymskiej paremii – pecunia non olet. Piasek na tym Półwyspie niewątpliwie oczyszcza sumienia i anihiluje woń tam, gdzie trzeba. To kolejni kandydaci do wskoczenia w szaty dickensowskiego bohatera. Czy z nadzieją na metanoiczną refleksję?

Mamy tu więc trzy studia przypadku na granicy polityki, biznesu i sportu, pozostających w chorej, patologicznej symbiozie od dokładnie 100 lat, czyli czasów pierwszych letnich igrzysk w Paryżu, tak celnie sfilmowanych w „Rydwanach ognia”, obrazie ukazującym początek zmierzchu idei olimpijskiej w czystej, szlachetnej formie. Zasadnicze bowiem pytanie brzmi: czy wykorzystamy szansę na uczciwą metanoię, czy też zostanie ona poddana, przez odpowiednio zdeterminowane i zmotywowane jednostki, hiperinflacji wartości, a w konsekwencji skarleje do postaci wytrychu, wymówki, przy pomocy której jednostka chce się wykupić lub po prostu wykpić od spojrzenia w głąb własnej duszy, uprawiając sumiennie, a jakże, klasyczny soulwashing.

Z wigilijnym pozdrowieniem – Tomasz Mlącki, Warszawa, 24.12.2024

P.S. Stowarzyszenie Zmarłych Felietonistów ponownie powiększyło swoje szeregi. Odszedł Stanisław Tym. Miał znakomite, ostre pióro, pisywał dla „Wprost”, „Rzeczpospolitej”, a potem dla „Polityki”, w słynnym cyklu: „Pies, czyli kot”. Był obdarzony darem, jak to znakomicie ujął na pogrzebie jego przyjaciel, Wiktor Zborowski, „uczenia nas z czego się śmiać, z czego się nie śmiać, a co należy wyśmiać”. Czynił to błyskotliwie, z klasą, zawsze w punkt, zawsze przyzwoicie. Wieczny szacunek, Panie Prezesie… 

Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca
 

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour©
MP MICE & More©
MP Impact©
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl