Rafał Mrzygłocki: Mamy apetyt na więcej…

Rafał Mrzygłocki, CEO ARAM,
Na zdjęciu: Rafał Mrzygłocki, CEO ARAM,

Rafał Mrzygłocki, CEO ARAM, obchodzi 30-lecie pracy w branży. Przez te lata ARAM, którym obecnie zarządza, przeszedł drogę od rodzinnej firmy zajmującej się światłem w telewizji do międzynarodowego lidera technologii eventowych. Dziś firma nie tylko organizuje największe eventy, ale także tworzy stałe instalacje multimedialne, współpracuje z klientami na całym świecie i wprowadza do Polski nowe standardy współpracy. Historię tę w rozmowie z MeetingPlanner.pl opowiada Rafał Mrzygłocki. 
 
MeetingPlanner.pl (MP)
: Rafale, w marcu tego roku obchodziłeś 30-lecie swojej kariery w branży eventowej, audio-wizualnej i produkcyjnej. Jakie refleksje towarzyszą Ci, gdy spoglądasz wstecz na tę drogę?
Rafał Mrzygłocki (RM): Kiedy przejmowałem firmę po ojcu w wieku 17 lat, nie sądziłem, że doprowadzę ją do miejsca, w którym dzisiaj jesteśmy. To była niełatwa droga – mnóstwo decyzji, inwestycji, ryzyka, ale też pasji i wspaniałych ludzi, z którymi miałem okazję współpracować. Z wieloma pracuje nadal – tworzymy naprawdę fajne miejsce do pracy. 
Dziś ARAM to jedna z najważniejszych firm produkcji technologicznej wydarzeń w Europie, z globalnym doświadczeniem w USA, na Bliskim Wschodzie i w innych krajach. Przez te lata nauczyłem się, że sukces to nie tylko sprzęt i technologia, ale przede wszystkim kompetencje zespołu i umiejętność łączenia kreatywności z perfekcją techniczną.
 
OD RODZINNEJ FIRMY DO GLOBALNEGO LIDERA 
MP: Jak wyglądały początki ARAM i co było największym przełomem?
RM: ARAM założył mój ojciec, Adam Mrzygłocki, w 1988 roku. Początkowo zajmowaliśmy się produkcją reklam telewizyjnych, ale po jego śmierci w 1997 roku postanowiłem rozwijać firmę dalej. Pierwszym przełomem było nasze wejście w produkcję dużych formatów telewizyjnych – pracowaliśmy nad takimi projektami jak „Taniec z Gwiazdami” czy „The Voice of Poland”. Kolejnym kamieniem milowym było wejście w esport w 2014 roku, kiedy zaczęliśmy współpracę z ESL przy Intel Extreme Masters w Katowicach. To otworzyło nam drzwi do światowego rynku, ale i nauczyło pracy w standardach zachodnich. 


Intel Extreme Masters w Katowicach
 
MP: Obecnie prowadzicie firmy razem z bratem. Jak wygląda zarządzanie grupą ARAM?
RM: Mój brat Michał wszedł do firmy już na studiach i od tego czasu ramię w ramię budujemy ARAM, A-Rental i AV Light. Od momentu, kiedy decyzje podejmujemy wspólnie, są one bardziej przemyślane, zbalansowane i oparte na realnej analizie. Zaufany partner, z którym mogę zderzyć swoje pomysły – których mi nie brakuje – to ogromna wartość.
Michał jest bardziej analityczny, ja z kolei jestem ekstrawertyczny i pełen nowych koncepcji. Uzupełniamy się, co pozwala nam podejmować właściwe decyzje. Oczywiście, jak w każdej rodzinie, zdarzają się tarcia i różne zdania, ale to właśnie sprawia, że możemy wypracować najlepszy kierunek rozwoju.
Nie wyobrażam sobie prowadzenia biznesu bez niego. Jesteśmy dobrze dopasowanym duetem, a to, że budujemy stabilny i długoterminowy biznes razem, daje nam przewagę i sprawia, że nasza firma jest odporna na rynkowe zawirowania.
 
A-RENTAL I AV LIGHT, CZYLI KLUCZOWA DYWERSYFIKACJA BIZNESU 
MP: ARAM to nie tylko produkcja eventowa, ale też A-Rental i AV Light. Jak wyglądała historia tych firm i jak współpracują one z ARAM?
RM: A-Rental powstał z potrzeby rynku – zauważyliśmy, że klienci często szukają sprzętu do krótkoterminowych a ostatnio także długoterminowych wynajmów, a nie zawsze potrzebują pełnej produkcji. Dziś A-Rental jest największą wypożyczalnią sprzętu eventowego we wschodniej Europie, oferując ekrany LED, światło, dźwięk i zaawansowane systemy multimedialne.
AV Light to nasza dystrybucyjna firma, zajmująca się sprzedażą technologii oświetleniowej i multimedialnej. Jesteśmy wyłącznym dystrybutorem GLP, DVT, Chainmaster, dzięki czemu mamy dostęp do najlepszych technologii na rynku.
Traktujemy te firmy rozdzielnie – każda ma swoje cele, ale tam, gdzie to możliwe, korzystamy z synergii. Co ciekawe, wprowadziliśmy zasadę, że A-Rental wypożycza sprzęt wszystkim – nawet jeśli czasem nie jest to na rękę ARAM. Dzięki temu nasi klienci mają pewność, że każda nowa inwestycja A-Rental jest od pierwszego dnia dostępna dla nich.
 
MP: A-Rental to druga – obok ARAM – niezwykle ważna spółka w Waszej grupie.
RM: Zdecydowanie tak. A-Rental to dziś bezprecedensowo największa wypożyczalnia sprzętu eventowego we Wschodniej Europie. Dysponujemy najnowocześniejszym magazynem, własnym, w pełni wyposażonym centrum serwisowym oraz imponującym zapleczem sprzętowym, które stale rozbudowujemy.
Obsługujemy nie tylko nasze projekty czy produkcje realizowane przez ARAM, ale też wspieramy wiele firm technicznych w Polsce i na całym świecie. Dostarczamy sprzęt zarówno na małe eventy, jak i na największe widowiska. Wielu naszych klientów to firmy techniczne, które korzystają z naszego zaplecza, wiedząc, że mogą liczyć na niezawodność, jakość i serwis.
Ale A-Rental to nie tylko sprzęt – to przede wszystkim ludzie. Świetny zespół, który codziennie przygotowuje, testuje, serwisuje i pakuje setki urządzeń. Dzięki ich zaangażowaniu wszystko działa jak w zegarku.
Regularnie inwestujemy w najnowsze technologie, staramy się wyprzedzać rynek i wprowadzać nowości jako pierwsi. Dzięki temu wiele firm wraca do nas nie tylko po sprzęt, ale po know-how i pewność, że dostaną najnowsze rozwiązania. To również ważne zaplecze dla działu instalacji stałych – w sytuacji, gdy zamówione przez klienta urządzenia się opóźniają, jesteśmy w stanie błyskawicznie wypożyczyć odpowiedni sprzęt, by cały projekt mógł iść zgodnie z planem.
A-Rental to nie tylko wypożyczalnia, to strategiczny partner dla branży eventowej, instalacyjnej i multimedialnej – zarówno w Polsce, jak i za granicą.
 
WSPÓŁPRACA MIĘDZYNARODOWA: KONKURUJEMY NA GLOBALNYM RYNKU
MP: ARAM pracował na wielu rynkach zagranicznych, m.in. w USA i na Bliskim Wschodzie. Jakie doświadczenia wynieśliście z tych projektów?
RM: W USA mieliśmy okazję pracować przy dużych realizacjach i nauczyło nas to wiele o tamtejszym rynku. Obecnie to amerykańskie firmy wybierają nas jako partnera, gdy realizują projekty w Europie czy na Bliskim Wschodzie. Dlaczego? Bo rozumiemy ich język, standardy pracy i sposób myślenia.
Bliski Wschód to dla nas inny, ale równie fascynujący rynek. W Arabii Saudyjskiej realizowaliśmy eventy dla globalnych marek, pełniąc rolę głównego integratora technologicznego. Klienci wybierają nas, bo oferujemy nie tylko sprzęt, ale kompleksową obsługę technologiczną – od koncepcji po realizację.
 
MP: Na zachodnich rynkach, np. w USA, duże firmy AVL często pracują bezpośrednio z klientami końcowymi. W Polsce to agencje są głównymi integratorami. Jak ARAM odnajduje się w tym modelu?
RM: To prawda – w USA czy Europie Zachodniej firmy technologiczne są traktowane jako partnerzy strategiczni i często pracują bezpośrednio z markami, które same organizują swoje eventy. W Polsce wciąż dominuje model, gdzie agencje eventowe pełnią rolę głównego integratora. Jeżeli mają doświadczony zespół to ta współpraca jest naprawdę przyjemna. Jest zrozumienie, łatwiej się planuje, łatwiej pracuje. 
Pozycjonujemy się jako partner w obszarze technicznej produkcji i planowania – nie tylko dostawca sprzętu, ale firma, która od początku uczestniczy w procesie tworzenia wydarzenia. 
 
MP: Jesteście dziś jedną z najbardziej doświadczonych firm w zakresie produkcji zagranicznych. Czujecie się liderem w tej dziedzinie?
RM: Myślę, że tak. Przez ostatnią dekadę pracowaliśmy w USA, niemal całej Europie, Azji, Chinach, a ostatnio także w Emiratach i Arabii Saudyjskiej. To ogromna lekcja, która pozwoliła nam zrozumieć, jak realnie planować i prowadzić międzynarodowe produkcje na różnych kontynentach.
Mamy zbudowaną sieć sprawdzonych partnerów, znamy lokalne procedury, w tym czasowe odprawy celne, regulacje techniczne, zasady logistyki czy bezpieczeństwa, a co najważniejsze – znamy lokalne realia kulturowe i operacyjne, które potrafią całkowicie odmienić sposób działania.
To doświadczenie jest bezcenne, bo pozwala nam unikać ryzyk, które dla wielu firm bywają barierą nie do przeskoczenia. Wydarzenia zagraniczne to nie tylko kwestia przetransportowania sprzętu – to dziesiątki niuansów organizacyjnych, które jeśli nie są właściwie przygotowane, potrafią zablokować całą realizację. My wiemy, jak to robić, i dlatego klienci z całego świata coraz częściej powierzają nam pełną odpowiedzialność za swoje projekty, niezależnie od lokalizacji.
Bo prawda jest taka: w tej branży nic nie jest oczywiste – a my nauczyliśmy się działać tak, żeby nic nas nie zaskoczyło.
 
LOKALNIE: ROBIMY RÓŻNICĘ RÓWNIEŻ W POLSCE
MP: Powiedz coś więcej o Waszych realizacjach w Polsce. Czasem mówi się, że jesteście bardziej firmą „międzynarodową” niż lokalną – czy to prawda?
RM: To bardzo częste przekonanie, ale niesłuszne. Chociaż rzeczywiście dużo pracujemy za granicą, to działamy prężnie także na naszym ojczystym rynku i – wbrew pozorom – potrafimy być bardzo konkurencyjni. W Polsce mamy szereg stałych klientów – którzy wracają do nas nie dlatego, że jesteśmy najtańsi, ale dlatego, że zapewniamy największy profesjonalizm, przygotowanie, komfort i bezpieczeństwo realizacyjne.
Co ważne, z ARAM można pracować na wiele sposobów. Możemy obsłużyć cały projekt „od A do Z” – od koncepcji, przez projektowanie, aż po pełną realizację. Ale równie dobrze potrafimy wdrożyć projekt przygotowany przez klienta czy agencję, adaptując go do technicznych realiów i optymalizując pod kątem budżetu, logistyki czy harmonogramu.
Myślę, że ci klienci, którzy zaczęli z nami pracować, szybko zrozumieli, że dajemy ogromny komfort. Nie tylko planujemy i koordynujemy nasz własny zespół, ale również bierzemy odpowiedzialność za całą technologiczną stronę produkcji, często również za koordynację scenografii, podwykonawców, harmonogramów montażu i demontażu.
I co ważne – nie „sprzedajemy sprzętu” – tylko kompleksowe rozwiązania. Jeżeli widzimy, że da się coś zrealizować szybciej, taniej lub bezpieczniej – proponujemy konkretne zmiany. Dzięki temu często udaje się skrócić montaż, zmniejszyć koszty, a jednocześnie podnieść jakość projektu. To coś, co doceniają zarówno agencje, jak i klienci końcowi.
ARAM to partner, który ogarnia, a nie tylko „dowozi sprzęt”. I to robi różnicę – również w Polsce.

PARTNERSTWO – NIE TYLKO W JEDNĄ STRONĘ
MP: W takim razie jak dziś zorganizowany jest ARAM jako firma. Co stoi za tą dobrze działającą maszyną?
RM: ARAM to dziś w pełni ustrukturyzowana organizacja, w której każdy element ma swoje miejsce i zadanie. Po pierwsze, mamy stały, doświadczony zespół w każdym dziale – od projektowania scenografii i instalacji, przez planowanie sprzętu i zasobów ludzkich, aż po project management i zespół techniczny.
Oczywiście korzystamy ze wsparcia freelancerów – to naturalne w naszej branży – ale dla klienta najważniejsze jest to, że współpracuje z konkretnymi osobami. Wie, kto od początku do końca prowadzi jego projekt, kto odbiera telefon, odpowiada na pytania i koordynuje wszystkie elementy produkcji.
Każdy projekt ma dedykowanego project managera, który jest łącznikiem między klientem, agencją, ekipami technicznymi, realizatorami i wszystkimi podwykonawcami. To PM, a nie technik, prowadzi całą komunikację i odpowiada za spójność projektu. Dzięki temu klient czuje się zaopiekowany i spokojny o realizację.
Po drugie – planujemy z głową. Jeśli projektujemy scenę, zawsze pytamy o cele, warunki i budżet. Po co tworzyć efektowną koncepcję, która dwukrotnie przekracza budżet klienta? Wolimy od razu wiedzieć, w jakim zakresie możemy się poruszać i co możemy osiągnąć za te środki. I naprawdę – da się zrobić coś ciekawego nawet przy mniejszych budżetach, jeśli projekt jest przemyślany i dobrze zoptymalizowany.
Co ważne, sprzęt to dziś nie jest największy koszt – to złudne myślenie. Najdroższe jest czas i obsługa. Jeśli scena zostanie dobrze zaprojektowana, możemy np. skrócić montaż o jeden dzień, a ten jeden dzień to realna oszczędność – wynajmu obiektu, kosztów ekip, hoteli, logistyki. Tam są prawdziwe pieniądze, które możemy klientowi zaoszczędzić dzięki dobremu planowaniu.
Po trzecie – jesteśmy elastyczni. Produkujemy wydarzenia zarówno na własnych projektach, jak i na projektach klientów czy agencji. Czasem wspólnie wypracowujemy hybrydowe rozwiązanie, które pozwala połączyć wizję kreatywną z realiami technicznymi i finansowymi. I to działa – bo nie zamykamy się w jednym modelu, tylko dostosowujemy się do potrzeb każdego projektu.
Po czwarte – stawiamy na planowanie. Staramy się unikać chaosu, pracy „na jutro”, wiecznych zmian i niepewności. Proszę mi wierzyć, dobrze zaplanowana realizacja to nie tylko spektakularny efekt końcowy, ale też komfort pracy – dla nas, dla ekip i przede wszystkim dla klienta.
To właśnie ten spokój operacyjny, ta „cisza w tle” przy wielkich projektach sprawia, że nasi klienci wracają. Bo wiedzą, że z ARAM nie tylko wydarzenie się odbędzie, ale odbędzie się profesjonalnie, na czas i bez stresu.
 
MP: Jak wygląda Wasza współpraca z realizatorami? To chyba temat, który dla wielu osób z branży jest szczególnie interesujący.
RM: To bardzo dobre pytanie – i nie tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Z pozoru, mając własny dział kreatywny i projektowy, moglibyśmy być samowystarczalni, ale rzeczywistość jest zupełnie inna. Współpraca z realizatorami zewnętrznymi to dla nas stały i bardzo ważny element działania.
Wiele projektów, które realizujemy, powstaje właśnie we współpracy z niezależnymi reżyserami światła, operatorami, projektantami multimediów czy show-callerami. Niektórzy z nich jeździli z nami po całym świecie, tworząc niezapomniane widowiska na różnych kontynentach. Inni projektują dla nas tylko światło albo dołączają na etapie finalnej realizacji w Polsce.
Zależy nam, żeby ta współpraca była partnerska – i działała w obie strony. Nie chcemy tylko „pukać do realizatora” z prośbą o wpisanie naszego sprzętu w projekt. Wręcz przeciwnie – chcemy dawać pracę, zapraszać do naszych koncepcji, wspólnie rozwijać projekty.
Bo jak się dobrze zna zespół, jest zaufanie i wzajemne zrozumienie, to efekty są znacznie lepsze. I to widać – zarówno w atmosferze na planie, jak i w ostatecznym efekcie wydarzenia.
Ta branża to w dużej mierze świat relacji. Z kim dobrze się pracuje, ten wraca. My to doskonale rozumiemy – dlatego jesteśmy otwarci na ludzi, na nowe pomysły, na inne spojrzenie. Bo każdy projekt z dobrym realizatorem może urosnąć do czegoś wyjątkowego, jeśli tylko jest chemia i wspólny cel.
 
MP: Powiedziałeś, że relacje z realizatorami są dla Was bardzo ważne. Jak jeszcze podchodzicie do tej współpracy – co sprawia, że działa?
RM: Mało kto wie, ale mój ojciec, Adam był realizatorem światła w TVP do 1997 roku, wprowadzał na polskie festiwale pierwsze PARY i Scannery Clay Paky. 
Trzeba pamiętać, że realizatorzy to nie tylko operatorzy konsolety – to artyści. Ludzie z ogromnym wyczuciem estetyki, zmysłem wizualnym i intuicją sceniczną. Oni kreują klimat wydarzenia, jego rytm, dramaturgię i emocje. Dlatego właśnie współpraca z nimi wymaga zaufania i zrozumienia ich języka.
Z naszej strony oferujemy bardzo silne zaplecze produkcyjne i techniczne. Mamy najlepszy zespół project managerów, dział planowania, logistyki, techniki, który zapewnia strukturę, bezpieczeństwo i porządek w całym procesie realizacyjnym i produkcyjnym. To wszystko zdejmuje z realizatora ogromną część obowiązków – nie musi się martwić o to, czy coś dojedzie, czy będzie prąd, kto rozstawi, kto połączy, kto zsynchronizuje.
To jest właśnie ten komfort pracy, który oferujemy. Realizator może skupić się na warstwie kreatywnej, bo my zapewniamy profesjonalnie prowadzony projekt – od A do Z. I to robi różnicę. Taka współpraca nie tylko przebiega sprawnie, ale też po prostu daje radość tworzenia – a to w tej branży bezcenne.
 
PRODUKCJA: PRZEDE WSZYSTKIM PLANOWANIE 
MP
: Jak w takim razie wyglądają Wasze procesy produkcyjne. Czym się wyróżniacie? Czego nauczyliście się przy współpracy z zagranicznymi klientami i agencjami?
RM: Przede wszystkim – naprawdę planujemy. I to nie jest puste hasło, tylko konkretne podejście do procesu produkcyjnego. Bardzo dużo energii wkładamy w fazę przedprodukcyjną, gdzie omawiamy wszystkie szczegóły, zbieramy założenia, weryfikujemy budżety i tworzymy projekt, który jest realistyczny i wykonalny – nie tylko na papierze, ale także w realnym świecie.
Staramy się, żeby projekt był gotowy jak najwcześniej – tak, aby mieścił się w założonym budżecie, był spójny z celami klienta i nie wymagał nagłego wywracania wszystkiego do góry nogami na dwa tygodnie przed wydarzeniem. Bo niestety, często obserwujemy w Polsce zjawisko „projektu marzeń”, który powstaje z rozmachem, a później – kiedy zderza się z realnym budżetem – wszystko trzeba robić od nowa. Tylko że wtedy czas mija, a działa się pod presją. A przecież można inaczej.
Druga rzecz to optymalizacja i elastyczność. Już na etapie projektowania szukamy sposobów na optymalizację: jak skrócić montaż, jak zmniejszyć koszty logistyki, jak ograniczyć wynajem obiektu o jeden dzień – to są realne oszczędności, które mają ogromny wpływ na cały budżet.
Jeśli od początku zaprojektujemy scenę, która wygląda świetnie, ale jednocześnie mieści się w budżecie klienta, mamy czas na to, żeby spokojnie zarezerwować sprzęt, zaplanować harmonogramy, ustalić ekipy i procedury. Taki projekt nie musi być kompromisem, wręcz przeciwnie – może być efektem mądrego projektowania i doświadczenia.
Co ważne, jeśli w trakcie projektu klient, promotor czy agencja zdobędzie dodatkowego sponsora, zawsze możemy dołożyć elementy: dodatkowe ekrany, rozszerzyć skrzydła sceny, rozbudować oprawę świetlną. Ale bazowy projekt pozostaje niezmienny, dzięki czemu nie trzeba zmieniać obliczeń statycznych, burzyć całego planu czy reorganizować logistyki.
To, czego nauczyliśmy się od zagranicznych klientów i agencji, to właśnie to podejście: stabilna podstawa, na której można budować. Dzięki temu realizacja przebiega bez stresu, precyzyjnie i profesjonalnie. I proszę mi wierzyć – taki proces pracy to niesamowity komfort – zarówno dla nas, jak i dla klienta, który dokładnie wie, co się dzieje i co go czeka na każdym etapie produkcji.
 
MP: Jak łączycie pracę Waszego własnego działu projektowego ze współpracą z zewnętrznymi stage i light designerami? Czy nie jesteście dla nich konkurencją?
RM: Wiem, o co pytasz – i to bardzo trafne pytanie. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że skoro mamy własny dział projektowy, to współpraca z zewnętrznymi designerami może być napięta albo wręcz niepotrzebna. Ale to nie tak działa.
Dla nas to kwestia zasad i wartości. Jeśli ktoś zaprasza nas do projektu jako partnera technicznego, to naturalnie poznajemy klienta, wchodzimy głęboko w założenia, proces. Ale nie wykorzystujemy tego, by „ominąć” projektanta i samodzielnie przejąć klienta przy kolejnej realizacji. To krótkowzroczne i oportunistyczne podejście, które rujnuje zaufanie i niszczy relacje.
A nam zależy właśnie na relacjach długofalowych, projektach powtarzalnych, ciekawych współpracach, które wracają co roku i które można rozwijać wspólnie. Jeżeli projektant czuje, że może nam zaufać – że nie „wejdziemy mu w klienta”, tylko będziemy partnerem technologicznym, to wtedy ta relacja działa świetnie. I co więcej – wtedy często pojawiają się kolejne wspólne realizacje. 
Niestety zdarzyły mi się też sytuacje w drugą stronę. To my zaprosiliśmy scenografa do wspólnego projektu, wspólnie go zrealizowaliśmy, wszystko się udało – ale po czasie on sam zdecydował się pominąć nas i przejść bezpośrednio do klienta. I co się okazało? Po roku sam przestał z tym klientem pracować, bo relacja się wypaliła lub nie potrafił zaoferować obsługi jakiej oczekiwał klient. A przecież można było ten biznes rozwijać razem. Efekt jest taki, że spalił relacje z nami a klienta i tak nie obsługuje.
Podsumowując – my naprawdę stawiamy na partnerstwo, transparentność i lojalność. Nie zależy nam na jednorazowych strzałach, tylko na stałych relacjach, które budują coś więcej niż tylko jeden projekt. I wielu designerów to widzi i docenia.
 
OD POMYSŁU DO REALIZACJI – WSPÓLNIE I EFEKTYWNIE
MP
: Zatem, jak wygląda taka współpraca w praktyce? Jak przebiega cały proces planowania i przygotowania produkcji wydarzenia?
RM: Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że projektowanie i produkcja wydarzeń to bardzo złożony proces. Dziś niemal każdy może nauczyć się obsługi oprogramowania i stworzyć efektowną wizualizację 3D. Ale wizualizacja to tylko ułamek całości – projekt to coś znacznie więcej niż „ładna wizka”.
Dobry designer to ktoś, kto łączy zmysł artystyczny z wiedzą techniczną. I my bardzo cenimy taką współpracę, bo projektant często widzi rzeczy, które mogą nadać wydarzeniu wyjątkowy charakter. Jednocześnie korzystamy z jego wiedzy, bo mamy świadomość, że zasoby – czasowe, ludzkie, techniczne – są ograniczone, a finalny projekt trzeba zrealizować w określonym miejscu, czasie i budżecie. 
Każdy projekt musi być: policzony (krótko mówiąc – statyka, obciążenia, czas pracy ekip), technicznie zoptymalizowany (czyli jak zbudować, co skrócić, jak spakować), dobrze zorganizowany logistycznie (ile ludzi, jak rozłożyć harmonogram) i, oczywiście finalnie – zaprogramowany i zrealizowany.
Tego nie robi jedna osoba, dlatego najlepsze projekty powstają wtedy, gdy pracuje zgrany zespół – kreatywny, produkcyjny i techniczny. My chętnie pracujemy z zewnętrznymi designerami, zawsze dążymy – jak już wspomniałem – do tego, aby współpraca miała charakter partnerski. 
Podkreślę, że optymalizacja to jeden z najważniejszych czynników sukcesu projektu. Dzięki temu możemy: szukać realnych oszczędności, optymalizować użyte technologie, lepiej zaplanować montaż i demontaż, koordynować ekipy, wreszcie przygotować produkcję tak, żeby była efektywna i bezpieczna. To wszystko przekłada się na cały proces: mniej stresu, mniej chaosu, większa przewidywalność i – co najważniejsze – lepszy efekt końcowy dla klienta i widza. Dlatego współpraca z designerami nie jest dla nas ryzykiem – jest wartością, o ile budujemy ją na fundamencie wzajemnego zaufania i wspólnego celu.
 
Z AGENCJĄ MOŻNA MĄDRZE, PLANOWO I Z EFEKTEM
MP
: A jak od kuchni wygląda Wasza współpraca z agencjami – zarówno koncertowymi, jak i eventowymi. 
RM: To temat – rzeka, ale skupię się na czymś, co szczególnie staramy się pokazywać nowym klientom – zwłaszcza tym, którzy wcześniej z nami nie pracowali i nie znają naszego podejścia i procesów.
W Polsce bardzo często obserwujemy pewien powtarzalny schemat: nowe projekty rodzą się powoli, w atmosferze kreatywnej swobody, bez szczególnego ciśnienia. Powstają efektowne wizualizacje, ogromne sceny, pomysły bez głębszej refleksji, ile coś będzie kosztować i jak długo się to będzie budować. Techniczny partner nie jest zapraszany na etapie koncepcyjnym, bo przecież „będzie przetarg” albo „zrobimy konkurs ofert i wybierzemy najtańszego”. A czas płynie.
I nagle okazuje się, że projekt co prawda wystartował w marcu, ale rysowanie i etap koncepcyjny trwał półtora miesiąca, później jeszcze poprawki – kolejne dwa tygodnie, i mamy koniec maja, a wydarzenie jest na początku lipca, czyli w samym środku sezonu. Tymczasem część firm technicznych już zarezerwowała swoje zasoby – sprzęt, ludzi – w styczniu. Mają wszystko poukładane, po niższych cenach i z gwarancją dostępności. A u pozostałych? Zaczyna się mała panika, bo brakuje sprzętu, brakuje ekip, a budżet pęka w szwach. Firmy nie są skłonne już zrobić taniej, bo mają już wiele terminów zajętych, brakuje im sprzętu, więc muszą pożyczać, a to jest już droższe. 
My działamy inaczej. Gdy agencja, klient zwraca się do nas z zapytaniem, zanim ktoś zacznie rysować projekt, nasz dział produkcyjny – samodzielnie lub we współpracy z designerem (naszym lub zewnętrznym, z którym chce pracować klient) – analizuje obiekt, rozmawia z klientem, określa priorytety, cele, a potem szacuje, co realnie mieści się w budżecie, jakim sprzętem warto operować, jak uzyskać najlepszy efekt przy danych środkach.
Dzięki temu na samym początku rezerwujemy potrzebne zasoby – zarówno własne, jak i od zaufanych podwykonawców. Dopiero potem przystępujemy do projektowania. Efekt? Powstaje projekt, który mieści się w budżecie, w czasie i w możliwościach danego obiektu.
Nie ma zaskoczeń. Nie ma nerwowego szukania urządzeń, które „miały zrobić efekt wow”, ale ktoś inny go już wypożyczył. My mamy wszystko zabookowane i z tych zasobów budujemy koncepcję. To podejście zachodnie, które działa. Przynosi komfort pracy, przewidywalność i realne oszczędności.
To jak kupienie biletu lotniczego w pierwszej klasie z półrocznym wyprzedzeniem – nie tylko taniej, ale z gwarancją miejsca. I o to właśnie nam chodzi w relacjach z agencjami i klientami – żeby razem działać mądrze, planowo i z efektem.
 
PRZYSZŁOŚĆ ARAM: STAŁE INSTALACJE I TECHNOLOGIE IMMERSYJNE
MP
: Jakie są najbliższe plany ARAM?
RM: Bardzo mocno wchodzimy w stałe instalacje immersyjne, audiowizualne, oświetleniowe na wielu rynkach. To segment, który chcemy dynamicznie rozwijać – mamy wszelkie zasoby i kompetencje, widzimy ogromny potencjał. Wielu inwestorów, architektów i klientów już dzisiaj myśli o tworzeniu immersyjnych, multimedialnych doświadczeń – my chcemy być ich głównym partnerem technologicznym.
Przykłady? Współpracujemy przy projektach stałych ekspozycji muzealnych, nowoczesnych immersyjnych wystaw i przestrzeni. To przyszłość branży eventowej – przenosimy doświadczenia ze scenicznych wydarzeń na stałe, cyfrowe instalacje.
 

Wstawa „Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo”
 
MP: Wspomniałeś o projektach immersyjnych, ale one już się dzieją – zrealizowaliście chyba najbardziej spektakularny projekt w Polsce, czyli wystawę „Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo”. Jak oceniasz ten kierunek rozwoju?
RM: To prawda. Immersja to dziś jeden z najmocniej rozwijających się trendów na świecie – i nie tylko w kulturze, ale również w rozrywce, turystyce czy marketingu. Dziś odbiorcy oczekują czegoś więcej niż tradycyjnej wystawy – chcą interakcji, dźwięku, obrazu, narracji i zanurzenia się w opowieść. Technologia ma w tym ogromne znaczenie.
Wystawa „Kaplica Sykstyńska. Dziedzictwo” była dla nas dużym wyzwaniem, ale też kamieniem milowym. To projekt, który pokazał, jak ogromne znaczenie ma spójne połączenie treści, technologii i realizacji technicznej. I dziś mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy liderem w tym obszarze w Polsce, a może i szerzej w regionie.
Dziś pracujemy nad kolejnymi projektami immersyjnymi, zarówno stałymi, jak i mobilnymi. To bardzo rozległy obszar – takie doświadczenia mogą powstawać jako wystawy czasowe („touringowe”), które odwiedzają kolejne miasta i kraje, albo jako stałe instalacje w muzeach, galeriach, parkach rozrywki, hotelach, przestrzeniach komercyjnych.
Warto zrozumieć, że immersyjne atrakcje mogą stać się tzw. anchor attraction – czyli punktem przyciągającym ludzi, który buduje ruch i przychody całej lokalizacji. Co więcej, jeśli przedsięwzięcie jest zaprojektowane w sposób modularny lub sezonowo zmienny, może powodować, że osoby, które były już raz, chętnie wrócą po nowe doświadczenie.
Mamy dziś pełne kompetencje, aby prowadzić takie projekty od A do Z – od koncepcji i konsultacji, przez projektowanie i dobór technologii, aż po instalację i utrzymanie. I to nie tylko w Polsce, ale wszędzie tam, gdzie ktoś chce zbudować coś nowoczesnego, angażującego i zapamiętywalnego.
Kaplica Sykstyńska była dowodem, że takie rzeczy można zrobić w Polsce z rozmachem światowego formatu. A my mamy apetyt na więcej…

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour©
MP MICE & More©
MP Impact©
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl