Emilia Melon-Olchowicz: Jak rodził się catering w Polsce – kulisy pierwszych eventów lat 90.
Pierwsze stoły koktajlowe w Polsce, zakupy na legendarnym bazarze na Polnej i eventy w ambasadach. Tak wyglądały początki firmy, która dziś obsługuje królewskie jubileusze i prestiżowe gale – opowiada Emilia Melon-Olchowicz, prezes zarządu Melon Catering.
MeetingPlanner.pl: Jak wyglądały początki działalności firmy Melon Catering?
Emilia Melon-Olchowicz: Początki naszej działalności sięgają mojego Taty, Janka Melona. Był wizjonerem i jednym z prekursorów cateringu w Polsce. W latach 70. współtworzył słynną warszawską restaurację Kameralna. Jako młody chłopak przyjaźnił się z warszawską bohemą, aktorami takimi jak Jan Himilsbach, Zdzisław Maklakiewicz czy Roman Wilhelmi. Zresztą, pojawił się nawet w epizodycznej roli w serialu „Kariera Nikodema Dyzmy”. To właśnie wtedy, wraz z grupą znakomitych kelnerów i barmanów, zaczęto go zapraszać do organizacji wydarzeń specjalnych. Można powiedzieć, że od tego momentu zaczęła się historia Melon Catering.
MP: Nie było wówczas firm eventowych...
EM-O: Nie było firm eventowych, dobrze zaopatrzonych wypożyczalni sprzętu gastronomicznego czy łatwo dostępnych samochodów dostawczych. Organizacja wydarzeń była więc ogromnym wyzwaniem, była pracochłonna i wymagająca pełnego zaangażowania. Nie było miejsca na błędy, wszystko trzeba było planować z dużym wyprzedzeniem i z ogromną precyzją.
Początkowo działało się na zasadzie bezpośrednich umów zawieranych między kelnerami a placówkami dyplomatycznymi. Co ciekawe, rozliczenia często odbywały się w formie barteru. Za obsługę można było dostać na przykład karton papierosów Marlboro. Tak właśnie wyglądały początki tej branży.
MP: Jakie wydarzenia były wtedy organizowane?
EM-O: W tamtym okresie nie organizowało się jeszcze spotkań firmowych, tak jak dzisiaj je rozumiemy. Najczęściej były to wydarzenia na szczeblu dyplomatycznym i rządowym, głównie związane ze świętami narodowymi. Zdarzały się też bardziej kameralne przyjęcia w rezydencjach czy ambasadach i to właśnie tam zdobywaliśmy pierwsze doświadczenia w obsłudze wyjątkowych gości.
MP: Zmieniło się to w latach 90., gdy w Polsce pojawiły się przedstawicielstwa zachodnich firm...
EM-O: W 1991 roku oficjalnie zarejestrowaliśmy działalność i od razu trafiliśmy na zupełnie nowe wyzwania. Pamiętam inaugurację jednego z największych banków niemieckich w Zamku Ostrogskich. Podczas wizji lokalnej wiceprezes zażyczył sobie, aby na sali ustawić stoły koktajlowe. Problem polegał na tym, że nikt w Polsce nie wiedział jeszcze, jak one wyglądają. Musieliśmy je sprowadzić, a część nawet wyprodukować specjalnie na tę okazję. To był ogromny wysiłek, ale mogę z dumą powiedzieć, że prawdopodobnie postawiliśmy wtedy pierwsze stoły koktajlowe w Polsce.
MP: Teraz wystarczy telefon do wypożyczalni sprzętu...
EM-O: Dzisiaj tak jest, ale wtedy wszystko wyglądało inaczej. W latach 90. na rynku działały może trzy, cztery firmy, które miały ograniczone zasoby. Żadna nie dysponowała 500 czy 600 krzesłami, dlatego przy dużych realizacjach uzupełnialiśmy się wzajemnie. Dotyczyło to także stołów, sztućców, szklanek czy talerzy. Zdarzało się, że dla klienta musieliśmy produkować meble specjalnie na zamówienie.
Na początku wynajmowaliśmy kuchnię w Akademii Muzycznej w Warszawie i stamtąd przygotowywaliśmy cateringi dla 300–600 osób. Wraz z rozwojem firmy przenieśliśmy się na Wolę, gdzie mieliśmy znacznie większe zaplecze cateringowe, a w 2005 roku przeprowadziliśmy do własnej, specjalnie wybudowanej siedziby na warszawskim Okęciu. To był dla nas ogromny krok naprzód.
MP: Mimo takich ograniczeń, udało się z powodzeniem organizować wydarzenia
na wysokim szczeblu...
EM-O: Jednym z najbardziej pamiętnych momentów była wizyta Królowej Elżbiety II w Polsce w 1996 roku. Współpracowaliśmy wtedy z Klubem Dyplomatycznym przy organizacji tego wydarzenia. To było ogromne przedsięwzięcie oraz z jednej strony restrykcje wynikające z protokołu dyplomatycznego, a z drugiej – konieczność zapewnienia perfekcyjnej obsługi. Spotkanie z korpusem dyplomatycznym odbyło się w Pałacu na Wodzie w Łazienkach Królewskich i do dziś wspominam je jako jedno z najbardziej prestiżowych doświadczeń.
W tamtych latach często pracowaliśmy także z Nuncjaturą Apostolską, przedstawicielstwem EWG i wieloma ambasadami: USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Maroko, Szwecji czy Argentyny. Każde takie wydarzenie było wyjątkowe i stawiało przed nami inne wyzwania.
Organizowaliśmy event z okazji otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Lillehammer w 1994 roku, otwieraliśmy Business Center Club w 1991 roku, uczestniczyliśmy w dziesiątkach uroczystości wmurowania kamieni węgielnych czy zawieszenia wiech. To były piękne czasy, pełne wyzwań, ale też ekscytacji.
Pamiętam, jak pierwszy samochód dostawczy kupiliśmy od EWG, a ja prywatnie jeździłam przez dwa lata Oplem Kadetem od Ambasady Maroka na niebieskich dyplomatycznych tablicach. Dziś wspominam to z uśmiechem, bo naprawdę było intensywnie i niezwykle ciekawie.
MP: Skąd brało się wówczas produkty, o które było trudno na rynku?
EM-O: Jeśli chodzi o produkty, to w tamtych czasach naprawdę nie było łatwo. Pamiętam, że jedynym miejscem w Warszawie, gdzie można było zdobyć towary luksusowe, był słynny bazar na Polnej. To właśnie tam kupowaliśmy kawior astrachański, polędwicę bukatową, dziczyznę, jajka przepiórcze, łososia czy jesiotra. W tamtym czasie były to rarytasy absolutnie niedostępne nigdzie indziej.
Pozostałe zakupy, zwłaszcza jeśli chodzi o alkohol, robiliśmy w sklepach Baltony, ale dostęp do nich mieli wyłącznie dyplomaci. Trzeba więc było kombinować, szukać rozwiązań i kontaktów. Organizacja cateringu wymagała nie tylko umiejętności kulinarnych czy logistycznych, ale także ogromnej zaradności i sprytu.
MP: Firmom działającym obecnie w cyfrowym świecie, trudno sobie wyobrazić organizację wydarzenia przy pomocy faksu...
EM-O: Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale wtedy cała organizacja wydarzeń opierała się na faksach i telefonach stacjonarnych. Oferty przygotowywaliśmy ręcznie, kosztorysy, czyli preliminarze, wysyłaliśmy faksem, a odpowiedź wracała tą samą drogą z podpisem i pieczątką.
Do kelnerów trzeba było dzwonić na telefony stacjonarne, co bywało naprawdę trudne. Pamiętam, jak koleżanki były świadkami rozmowy mojego Taty, który mówił: „W poniedziałek jestem u Włochów, we wtorek u Nuncjusza, a w czwartek u Szwedów”. Brzmiało to tak, jakby codziennie podróżował po świecie, a to były po prostu warszawskie placówki dyplomatyczne.
W latach 90. prawdziwą rewolucją były najpierw pagery, a potem telefony komórkowe, one naprawdę zmieniły pracę i komunikację. To był krok milowy w rozwoju naszej branży.
MP: Skąd czerpaliście siłę i inspiracje, by w tak wymagających realiach rozwijać firmę i odnosić sukcesy?
EM-O: Myślę, że udało nam się przetrwać i odnieść sukces dzięki temu, że mieliśmy wzorce z USA i Europy Zachodniej. Duża część naszej rodziny mieszkała za granicą, więc mieliśmy dostęp do inspiracji, które wtedy w Polsce były zupełnie nieznane. Byliśmy młodzi, chłonni wiedzy i otwarci na innowacje. Na początku lat 90. mój brat Tomasz pojechał do naszej Babci do Miami i przywiózł katalogi z tamtejszych realizacji. Nakrycia stołów, dekoracje, to wszystko miało inny wymiar niż u nas. Zainspirowani tymi trendami zaczęliśmy wprowadzać je na polski rynek.
Pamiętam, że przy okazji otwarcia Centrum Finansowego Puławska w 1996 roku pojawiły się u nas pierwsze profesjonalne skirtingi, mocowane klipsami do stołów. Do tego czasu radziliśmy sobie, przypinając falbany z lureksu szpilkami. Stoły koktajlowe, specjalne obrusy czy pokrowce na krzesła – dziś oczywiste, wtedy były zupełną nowością. Kiedy klient zamówił 700 pokrowców, musieliśmy je po prostu sami uszyć, bo nikt nie dysponował taką liczbą. Obrusy, szarfy na krzesła – wszystko robiliśmy własnymi siłami.
Tamten czas wymagał ogromnej kreatywności. Pamiętam inauguracyjne wydarzenie Canal Plus w 1995 roku w Pałacu Kultury i Nauki. Scenografka Zelda Klimkowska ustawiła zwykłe drabiny malarskie, a na ich szczeblach półki z jedzeniem. To była jedna wielka parapetówka, którą realizowała agencja Ani Białobrzeskiej. Dziś brzmi to nietypowo, ale wtedy było absolutnym hitem.
MP: Z firmą Canal Plus współpracują Państwo od 30 lat...
EM-O: Można powiedzieć, że zatoczyliśmy duże koło. We wrześniu 2025 roku firma obchodziła swoje 30-lecie działalności w Polsce, a my mieliśmy zaszczyt być częścią tego jubileuszu. To niezwykłe doświadczenie obsługiwać markę, z którą jesteśmy związani od samego początku jej obecności w naszym kraju.
My z kolei w 2026 roku będziemy świętować 35-lecie Melon Catering. Mamy to szczęście, że wiele firm rośnie razem z nami. Jak chociażby marka Dr Irena Eris, którą bardzo cenimy i z którą współpracujemy od lat.
Od lat 90. jesteśmy też obecni przy wydarzeniach organizowanych przez Kancelarię Prezydenta RP czy Ratusz Warszawy, pracowaliśmy w Sejmie i Senacie. Od wielu lat jesteśmy Partnerem Filharmonii Narodowej, co jest dla nas szczególnym powodem do dumy.
Nasza praca zabiera nas także poza granice kraju. W ubiegłym roku byliśmy obecni w Davos. W czerwcu mieliśmy zaszczyt uświetnić cateringiem urodziny Króla Karola III w Ambasadzie Wielkiej Brytanii. To są momenty, które pokazują, że nasze doświadczenie i pasja przekładają się na zaufanie najbardziej wymagających partnerów.
MP: Z pracą tą wiąże się wiele anegdot…
EM-O: Pokazują one, jak nieprzewidywalna potrafi być praca w branży eventowej. Pamiętam uroczysty koncert w Teatrze Wielkim. Nagle poproszono nas o zorganizowanie kosza kwiatów od Prezydenta RP dla dyrygenta. Okazało się, że ktoś go po prostu nie dowiózł. Była godzina 21:30, więc wyzwanie wydawało się niemożliwe do realizacji. Ale udało nam się znaleźć kwiaciarnię, przygotować bukiet i dostarczyć go w ostatniej chwili, tuż przed wręczeniem. Oczywiście wcześniej kwiaty musiały przejść szczegółową kontrolę BOR i Mosadu. To pokazuje, że w tej branży nie ma rzeczy niemożliwych. Liczy się refleks, kreatywność i determinacja.
MP: Były to ciekawe czasy...
EM-O: To były naprawdę ciekawe czasy i zupełnie inne niż dziś. Na eventach funkcjonowało jedno menu, nikt nie mówił o alergiach, diecie wegetariańskiej czy wegańskiej. Nikt też nie pytał o produkty bezglutenowe. Standardem były ikebany z ciętych kwiatów i tradycyjne świece. Na przestrzeni prawie 35 lat widzimy ogromną zmianę. Świadomość klientów wzrosła nieporównywalnie. Bywało, że goście uważali wyposażenie eventowe za część prezentu i... zabierali je ze sobą. Zdarzało się, że po wydarzeniu brakowało nam parasoli, wazonów czy świeczników, a nawet serwetek płóciennych. Dziś to brzmi zabawnie, ale wtedy było naszą codziennością.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można powiedzieć, że tamte czasy były w pewnym sensie bardziej ekologiczne. Plastik praktycznie nie istniał na eventach, odpadów było znacznie mniej. Goście często przychodzili z własnymi pojemnikami albo pakowali jedzenie w serwetki i torby, żeby nic się nie zmarnowało. Dziś mówimy o filozofii zero waste, a wtedy było to czymś zupełnie naturalnym. Wynikało z potrzeby, ale paradoksalnie było bardziej przyjazne środowisku.
MP: Nie było chyba wtedy problemu z marnowaniem jedzenia?
EM-O: To co zostawało, często przekazywaliśmy do Domu Samotnej Matki czy Monaru. Dziś standardy są inne. Dbamy o bezpieczeństwo i popieramy wynoszenie dań w kontrolowanych warunkach. Dlatego wolimy przekazywać nadwyżki do sprawdzonych organizacji, takich jak Dom Brata Alberta, gdzie mamy pewność, że jedzenie trafia do potrzebujących i jest właściwie przechowywane. To dla nas połączenie troski o ludzi i odpowiedzialności za jakość.
MP: Wiele firm stosuje filozofię zero waste, wracając przy tym do tradycyjnego serwowania potraw...
EM-O: Finger foody są dziś nieodłącznym elementem wielu eventów. Są efektowne, różnorodne, zachwycają formą i pozwalają bawić się smakiem. Ale trzeba pamiętać, że ich przygotowanie wymaga ogromu pracy i generuje więcej odpadów niż tradycyjne bufety. Dlatego coraz częściej łączymy oba formaty – eleganckie finger foody z klasycznym serwowaniem dań. Dzięki takiemu podejściu dbamy o aspekt ekologiczny i ideę less waste, a jednocześnie zapewniamy gościom efekt „wow”. Każdy produkt staramy się wykorzystać do maksimum. Korzystamy ze starannie wyselekcjonowanych produktów, takich jak warzywa od lokalnych dostawców, mięso i nabiał, które decydują o jakości końcowej naszych potraw.
MP: Jak zmieniały się upodobania kulinarne Polaków w ciągu kilkudziesięciu lat?
EM-O: Upodobania kulinarne Polaków w ciągu ostatnich dekad zmieniły się diametralnie. Kiedy zaczynaliśmy, królowała klasyczna kuchnia polska, czyli indyki pieczone, nóżki w galarecie, tatar, ryby faszerowane, tradycyjne sałatki i oczywiście melba. W latach 90. pojawiły się też prawdziwe hity: śliwki w boczku z prażonymi migdałami, vol-au-vent z ciasta francuskiego nadziewane pieczarkami czy tiftelle. Co ciekawe wiele z tych dań, mimo upływu lat, nadal cieszy się ogromnym powodzeniem. To pokazuje, że klasyka potrafi przetrwać próbę czasu i wciąż zachwyca gości.
MP: A imprezy dyplomatyczne?
EM-O: Jeśli chodzi o imprezy dyplomatyczne, tu nie było wyjątków. Zawsze obowiązywała klasyczna formuła koktajlowa. Wszystkie mini przekąski, alkohole i napoje były serwowane przez kelnerów. Mogę śmiało powiedzieć, że jako jedni z pierwszych w Polsce wiedzieliśmy, co to znaczy finger food, zanim to pojęcie na dobre zagościło w branży.
MP: Skąd czerpało się wówczas wiedzę na temat nowinek kulinarnych?
EM-O: Dziś o wiele łatwiej jest pozyskać ciekawe i nowe przepisy. Wystarczy jedno kliknięcie, aby przejrzeć w internecie menu dowolnej restauracji na świecie i móc się nim zainspirować. Ponad trzydzieści lat temu wyglądało to zupełnie inaczej. Nie było internetu, a nowinki kulinarne zdobywało się z książek, które kopiowaliśmy na kserokopiarce i potem studiowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach. Wiedzę zdobywało się powoli i z dużym wysiłkiem, dlatego każdy przepis i każda inspiracja miały dla nas ogromną wartość.
MP: A co teraz robi furorę w branży cateringowej?
EM-O: Zależy to w dużej mierze od grupy odbiorców – ich wieku, branży, a nawet charakteru wydarzenia. Starsi goście chętnie wracają do tradycyjnych smaków, ale jednocześnie lubią być zaskakiwani ciekawostkami. Młodsze pokolenie jest bardziej otwarte, często wybiera kuchnię tajską czy meksykańską, które stały się bardzo modne. Widzimy też coraz większe zainteresowanie menu wegetariańskim i wegańskim, choć nie rekomendujemy w pełni wykluczających opcji. W naszej ocenie najlepiej sprawdza się różnorodność, która odpowiada na potrzeby wszystkich gości.
MP: Czy polska kuchnia popadła w niełaskę?
EM-O: Polska kuchnia absolutnie nie popadła w niełaskę, wręcz przeciwnie, szczególnie w okresie świątecznym cieszy się ogromnym powodzeniem. Przy eventach gwiazdkowych, mimo że proponujemy klientom wiele nowoczesnych rozwiązań, zawsze zwycięża tradycja. Pierogi z kapustą i grzybami, barszcz z uszkami, zupa grzybowa, karp po żydowsku, faszerowane ryby czy kutia. To są smaki, których nasi goście oczekują i które budzą emocje. Największym hitem są jednak ręcznie lepione pierogi według tajnego przepisu naszej Babci Cecylii. To danie, które od lat jest nieodłącznym elementem naszej oferty świątecznej i symbolem rodzinnej tradycji.
MP: Jak wygląda teraz działalność firmy?
EM-O: Tegoroczny wrzesień był dla nas niezwykle intensywnym miesiącem. Za nami czterodniowy kongres na Politechnice Warszawskiej, gdzie każdego dnia obsługiwaliśmy ponad 1300 uczestników. Zrealizowaliśmy jubileusz Canal Plus na Torze Służewiec, galę w Teatrze Wielkim oraz inne duże wydarzenia na Służewcu. Łącznie we wrześniu obsłużyliśmy ponad 10 000 gości. Było to możliwe dzięki naszemu zespołowi – ludziom, którzy od lat współtworzą markę Melon Catering i którym ufam bezgranicznie. Jesteśmy firmą rodzinną, opartą na solidnych fundamentach i wartościach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Pasja i tradycja sprawiają, że dajemy naszym klientom coś więcej niż catering – gwarancję jakości i zaufania.
MP: Co Was wyróżnia?
EM-O: Od początku wiedzieliśmy, że aby zbudować markę, musimy wyróżniać się czymś więcej niż tylko smacznym jedzeniem. Wyróżnia nas przede wszystkim 35 lat doświadczenia i fakt, że współtworzyliśmy rynek eventowy w Polsce od lat 90. Obsługiwaliśmy wizyty głów państw, ambasady, międzynarodowe konferencje i jubileusze największych marek – nauczyło nas to pracy na najwyższym poziomie. Każde wydarzenie ma swojego koordynatora, który dba o najmniejszy detal, a dzięki własnej flocie i zapleczu logistycznemu jesteśmy niezależni i zawsze punktualni. Znamy doskonale protokół dyplomatyczny, wiemy, jakie są wymagania przy wydarzeniach rządowych czy biznesowych i potrafimy je spełniać z wyczuciem.
Bardzo mocno stawiamy na kompleksowość – od stworzenia menu, przez aranżację bufetów, aż po dekoracje. Pracuje z nami stały zespół kucharzy i kelnerów, a nasz nowy szef kuchni, Piotr Fortuna wnosi ogromne doświadczenie i świeże pomysły. Nie boimy się innowacji, rozwijamy stacje live cooking, personalizujemy desery, wykorzystujemy również jadalny branding.
Wprowadzamy też cyfryzację ofert i korzystamy ze sztucznej inteligencji, aby jeszcze szybciej i bardziej precyzyjnie odpowiadać na potrzeby klientów. To wszystko razem sprawia, że Melon Catering jest czymś więcej niż cateringiem, jesteśmy partnerem w tworzeniu wydarzeń.
MP: W swojej pracy współpracują Państwo z agencjami eventowymi…
EM-O: Bardzo cenimy sobie tę współpracę. My skupiamy się na cateringu, bo jest naszą specjalizacją, ale najbardziej lubimy duże wyzwania i imprezy tematyczne, bo im trudniej, tym ciekawiej. Dekoracje, oświetlenie czy grafiki organizujemy we własnym zakresie. Mamy zespół kreatywny, który odpowiada za scenografię i oprawę. Natomiast przy większych realizacjach chętnie współpracujemy ze sprawdzonymi agencjami, bo wiemy, że razem możemy stworzyć naprawdę wyjątkowe wydarzenia.
MP: Melon Catering jest laureatem wielu nagród i wyróżnień…
EM-O: W naszej historii nie brakuje nagród, które są dla nas źródłem satysfakcji i dowodem uznania środowiska. Jedną z najważniejszych jest prestiżowa statuetka Hermesa, przyznawana niezależnie przez kapitułę złożoną z wybitnych przedstawicieli branży HoReCa. To nagroda, którą odbierali także znani kucharze, jak Karol Okrasa, dlatego cieszy nas, że znaleźliśmy się w tak znakomitym gronie.
Do tego dochodzą nagrody MP Power Awards® w kategorii catering w 2017 roku (była to serwowana kolacja dla 2400 osób dla Jeronimo Martins Polska realizowana z agencją Event Partners) oraz tytuły Człowieka Roku (MP Power People) w kategorii dostawcy cateringu, który otrzymałam w roku 2020 roku, a mój brat Tomasz Melon w 2017. Każde takie wyróżnienie to dla nas nie tylko powód do dumy, ale też motywacja, by stale podnosić poprzeczkę i rozwijać naszą firmę.
MP: Jakie plany na przyszłość ma firma Melon Catering?
EM-O: Nie zwalniamy tempa. W 2026 roku będziemy świętować 35-lecie działalności i już teraz przygotowujemy wyjątkowe projekty z tej okazji. Od jubileuszowego albumu, po specjalne kampanie wizerunkowe. Rozbudowujemy naszą siedzibę, inwestujemy w nowoczesne technologie i cyfryzację procesów, aby jeszcze sprawniej odpowiadać na potrzeby klientów.
Jednocześnie nie tracimy tego, co najważniejsze – rodzinnych wartości, pasji i dbałości o każdy detal. Chcemy rozwijać się na rynkach premium, obsługiwać jeszcze więcej prestiżowych wydarzeń i inspirować młodsze pokolenia w branży eventowej.
Melon Catering to połączenie tradycji i doświadczenia z innowacją i odwagą patrzenia w przyszłość. Wiemy, że najlepsze historie wciąż są przed nami.
ARTYKUŁ PARTNERA