Tomasz Mlącki: In vino veritas, czyli upgrade

Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…, zdjecie po lewej stronie - fot. Manu Schwendener, Unsplash
Na zdjęciu: Tomasz Mlącki w cyklu felietonów Metafizycznie, merytorycznie…, zdjecie po lewej stronie - fot. Manu Schwendener, Unsplash

To historia, jakich niewiele, wręcz wyjątkowa w kuriozalności, więc warto się nad owym wielowątkowym przypadkiem wnikliwie pochylić. 24 kwietnia bieżącego roku na pokład Boeinga w barwach Cathay Pacific, mającego lecieć z Hong Kongu do Londynu, wsiada modelowa, trzyosobowa chińska rodzina. Tata, mama i trzylatek zajmują miejsca w klasie biznes. W kabinie panuje chłodnawa atmosfera profesjonalnej, wystudiowanej serdeczności, właściwa oczekiwaniom i przyzwyczajeniom klas wyższych, idealnie komponując się w nieskazitelnej przestrzeni, gdzie wszystko musi pozostawać pod kontrolą, perswazyjnie uelastycznianą w kontekście każdego pasażera, bo przecież, jak głoszą slogany wtłaczane do głowy adeptom na każdym kursie obsługi klienta premium, dbać o niego trzeba tak, aby pozostawał w poczuciu wyjątkowości stosowanego doń schematu.
 
Chłopca posadzono przy oknie, aby mógł się cieszyć widokami, rodziców zaś w środku kabiny, w tym samym rzędzie. Wkrótce po starcie interkontynentalnego lotu zaserwowano główny posiłek. Mały pasażer otrzymał kurczaka i wodę. Wziąwszy łyk, skrzywił się stwierdziwszy, że ma kwaśny smak. Zaniepokojony ojciec organoleptycznie skontrolował płyn, odkrywając, iż dziecku podano białe wino. Zwykły, nieintencjonalny błąd, jakich ludzkość na co dzień doświadcza miliardy. Wezwana stewardesa natychmiast wymieniła alkohol na wodę, przepraszając jednocześnie za pomyłkę.
 
Gdyby sytuacja miała miejsce w klasie ekonomicznej, na tym zapewne by się skończyło. Ale przedstawiciele wyższych klas społecznych, podróżując w wyższej klasie pasażerskiej, mając jakże wysoką świadomość klasowej wyjątkowości, nie pozostawili sprawy w fazie embrionalnej, odrzucając prostą ekspiację obsługi. W ich świecie nie ma miejsca na pomyłki, a już na pewno nie własne. Płacę, więc wymagam. Klient ma zawsze rację, a ta nie ma granic w eskalacji. „Sorry” to za mało, stwierdzili, wzywając szefa pokładu, który usiłował zażegnać kryzys, kontaktując się poprzez telefon satelitarny z dyżurnym w centrum specjalistycznej służby Medlink w Phoenix, w Arizonie. Indagowany lekarz kategorycznie stwierdził, że interwencja medyczna nie będzie konieczna. Dodajmy, że chłopiec nie wykazywał, ani przez chwilę, żadnych niepokojących objawów. Zdalne orzeczenie specjalisty nie usatysfakcjonowało rodziców, więc zapytano przez interkom, czy na pokładzie jest lekarz, mając zapewne nadzieję, że fizyczny kontakt z fachowcem rozwieje obawy nadwrażliwców. Na apel natychmiast, pomny przysięgi Hipokratesa, odpowiedział Francuz podróżujący w klasie niższej. Zbadał dziecko, nie stwierdziwszy żadnych negatywnych objawów, usilnie przy tym próbując uspokoić rodzicieli, tłumacząc cierpliwie, że w jego ojczyźnie już pięcioletnie dzieci spożywają niewielkie ilości wina, więc obawa o szkodę na zdrowiu jest co najmniej nieuzasadniona. Bezskutecznie. Swoją drogą, ciekawe co też sobie pomyślał ów przedstawiciel jednej z najbardziej egalitarystycznych nacji świata, widząc do jakiego przypadku, a raczej jego braku, na dwunastu tysiącach metrów ponad poziomem morza go wezwano. Tyle fakty.
 
Czas na interpretacje i emocje. Matka chłopca pozostawała nieugięta i niezadowolona z reakcji wszystkich zaangażowanych w sytuację podczas lotu, insynuując personelowi pokładowemu brak należytej troski o jej syna oraz uciekanie od odpowiedzialności, co znalazło ciąg dalszy post factum. Rodzice nie doczekawszy się, jak twierdzą, od przewoźnika satysfakcjonującego wyjaśnienia przyczyn pomyłki ani przedstawienia kroków, które zapobiegną podobnym zdarzeniom w przyszłości, zdecydowali się pójść ze sprawą do mediów tradycyjnych, które skwapliwie podchwyciły temat, jednocześnie dynamicznie nagłaśniając sprawę w społecznościowych. Lejtmotywem owej kampanii stało się osobliwe w ultymatywności wniosków oświadczenie, zapewne powzięte po konsultacji z najpopularniejszym dziś duetem lekarskim świata – Mr. Google & Miss AI: „Rozumiemy, że spożycie alkoholu przez małe dzieci może mieć opóźniony wpływ neurologiczny, rozwojowy i fizjologiczny, który może nie pojawić się natychmiast. Jesteśmy w trakcie organizowania kompleksowych badań medycznych z udziałem specjalistów pediatrii”. Komunikat ten szczelnie otulono narracją prospołeczną. Nigdy więcej wina w małych ustach na wielkich wysokościach. Krucjata dziecięca wyruszyła z medialnymi fanfarami.
 
Wróćmy na moment do faktów. Trzyletnie dziecko, biorąc pod uwagę możliwości przełyku w tym wieku, mogło, do momentu rozpoznania niepokojącego smaku i oczywistej w takim przypadku reakcji, a więc wyplucia płynu, wypić nie więcej niż kilka, kilkanaście mililitrów rzekomej wody, czyli wina bardzo dobrej jakości, bo trudno uwierzyć, iż jedna z najwyżej ocenianych w Azji i na świecie linii lotniczych podaje pasażerom klasy biznes sikacz z najniższych półek jakiegoś hongkońskiego dyskontu. Sugestię, czy tak mikroskopijna ilość mogłaby spowodować długotrwałe konsekwencje zdrowotne, a w szczególności „opóźnione problemy neurologiczne, rozwojowe i fizjologiczne”, trudno rozpatrywać inaczej, niż jako medyczną i logiczną aberrację, obliczoną na medialny poklask, czy też swoisty terror rodzicielski, wsparty pozycją społeczną, bo w końcu kto bogatemu zabroni. Czegokolwiek. Jeśli jednak spojrzymy na rzecz z niezbędnym dystansem, widać gołym okiem, że domniemane dobro dziecka jest ledwie pretekstem do osiągniecia dwóch przynajmniej celów.
 
Pierwszy to upokorzenie przeciwnika, przepraszam – przewoźnika, którego działania wyczerpały przecież wszelkie możliwości na miejscu tyleż niefortunnego, co nieistotnego incydentu, zmuszonego do publicznych przeprosin oraz zapewnień, że podobna sytuacja nie powtórzy się w przyszłości. Katajczyk przeprowadził publiczną, widowiskową ekspiację, co zresztą w kulturach Dalekiego Wschodu jest powszechnie oczekiwaną formą ekspresyjnego zadośćuczynienia, prawie zawsze przeskalowanego. Zarząd linii posypawszy obficie głowy popiołem ogłosił, iż wysłał stanowczy komunikat do całego personelu pokładowego, przypominając o konieczności dokładnego sprawdzania napojów i posiłków przed ich podaniem. Poza przeprosinami przewoźnik zaoferował zwrot kosztów biletu dziecka w postaci trzech voucherów, pozwalających na podniesienie kategorii przyszłych przewozów o jedną klasę taryfową. Jak to się określa w lotniczym żargonie – dał sowity upgrade. Opinii publicznej nie poinformowano o odmowie przyjęcia tego jakże hojnego ekwiwalentu, więc sądzić należy, że został zaakceptowany. Cóż, honorarium stąpające w ślad za honorem to nader kusząca perspektywa, nieprawdaż?
 
Cel drugi jest jednak cenniejszy, bo tyczy imponderabiliów. Jak to ujmował Ryszard Kapuściński, na długo przed erą internetową „w warunkach kryzysu percepcja przybiera charakter przede wszystkim emocjonalny. To znaczy – nie tyle rozum, co emocje decydują o tym, w co uwierzymy, a co uznamy za kłamstwo. Rozstrzyga wiarygodność, jaką dajemy źródłu informacji, a nie jej treść”. Dziś, w dobie kompletnego usieciowienia, jak z kolei podkreśla Juwal Noach Harari w znakomitym „Nexusie”, nie chodzi już o prawdę, bo informacja dawno przestała być jej nośnikiem. Idzie o zbudowanie dla niej jak najszerszego zasięgu, aby triumfowała intersubiektywność przekazu, czyli – kolokwializując i kondensując, aby subiektywny sąd, ubrany w pozór uniwersalności i obiektywizmu, był na wierzchu, stanowiąc jedyną prawdę dla jak największego spektrum. Można w tym celu produkować akty strzeliste w łzawej tonacji, jak choćby oświadczenie ojca dziecka: „Ten incydent, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego potencjalny wpływ na resztę życia naszego syna, wywołał w naszej rodzinie ogromny stres emocjonalny i niepokój”, ale to w sumie didaskalia, otulające PR-em osoby stojące w centrum medialnej uwagi, wiecznie nienasycone, eskalujące, czy też – jak to się dziś, niestety z dużym uznaniem, określa – nieodpuszczające, chcące, według sieciowej terminologii, zaorać adwersarzy.  
 
Polemizowanie z upublicznianymi rodzicielskimi uczuciami jest współcześnie zajęciem ryzykownym, wystawiającym piszącego na potencjalny hejt w obronie nadinterpretowanego dobra dziecka, stanowiącego w czasach kultury wykluczenia dogmat o wartości wyższej niż religijne. Jednak tak stronnicze przedstawianie bardziej niż błahego incydentu, obiektywnie nie do obrony w świetle faktów, w dobie przerażająco prawdziwego, niewydumanego stresu, któremu są poddani rodzice w bombardowanych miastach Ukrainy i Gazy, w głodujących wsiach Afryki, ludzie zmuszani do oddawania dzieci, jako małoletnich żołnierzy, w ręce watażków w Kongu, rodzice poddawani niezliczonym opresjom w tak wielu innych, niewymienionych tu miejscach, niemogący nawet marzyć o satelitarnym skontaktowaniu się z lekarzem, czy opisywanej powyżej, tak rozbudowanej trosce, jest czymś moralnie nieakceptowalnym, w wysokiej mierze nagannym, by nie rzec odrażającym w manipulacyjnej intencji.
 
Ten niemający żadnych racjonalnych podstaw „stres”, „doświadczany” wśród dziesiątków ludzi próbujących usilnie pomóc, wręcz nadskakujących wciąż niezadowolonym, nieodpuszczającym swego, rozkapryszonym, stosującym szantaż emocjonalny pasażerom, jest niczym innym jak burzą w szklance wina. Znakomitej zresztą jakości, konsumowanego w luksusowej kabinie, w błogiej atmosferze braku prawdziwych problemów. Zalecałbym jednak manipulować informacją ostrożnie, drodzy Katoni z okolic Kantonu. Do Londynu lecieliście nad Indiami, a z karmą nie ma żartów. In vino veritas, jak mawiali Rzymianie. Święte słowa, jak widać wystarczy kilka kropel, a tak wiele można się o ludziach dowiedzieć… 

Autor: Tomasz Mlącki
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca
       

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour©
MP MICE & More©
MP Impact©
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl