Wojciech Liszka: Czy polska gościnność zanika?

Walczyliśmy o to, co teraz w pewnym sensie samo do nas przychodzi. Chcieliśmy przyjezdnych zza granicy gości zarażać Polską i myślę, że stąd wynikała także nasza postawa wspaniałej polskiej gościnności. Dziś wchodzimy jakoby w strefę komfortu...
W polskiej turystyce, hotelarstwie oraz przede wszystkim w branży spotkań wreszcie dostrzegamy efekty starań promocyjnych ostatnich lat. Od pewnego czasu wyraźnie można dostrzec, że Polska wkroczyła do „wyższej ligi” destynacji wybieranych przez międzynarodowych organizatorów wydarzeń. Dostrzegamy w branży duży popyt na polskie obiekty i hotele, a nasza infrastruktura staje się coraz bardziej zróżnicowana i dostosowana do potrzeb wymagających gości. Jako cel podróży biznesowych Polska staje się modna i opatrzona nutą świeżości – zwłaszcza w porównaniu z zachodnimi sąsiadami. Jesteśmy przy tym bardzo konkurencyjni dla tamtejszych destynacji i obiektów, gdzie sale kongresowe, obiekty spotkań i część hoteli powstawały dawno – przed około dwudziestoma laty. Na przykład w Szwecji, Wielkiej Brytanii czy Francji rynek spotkań najbardziej rozwijał się już ponad trzydzieści lat temu – właśnie z tego okresu istnieje tam obecnie bardzo wiele hoteli. W tym świetle Polska dysponuje obiektami nowoczesnymi i wciąż pachnącymi nowością. Rodzima infrastruktura staje się coraz bardziej zróżnicowana. W celu organizacji konferencji, bankietów, warsztatów i innych spotkań używamy nie tylko zbudowanych w tym celu sal czy centrów kongresowych, ale również bardziej nietypowych miejsc. W Krakowie, Warszawie, Wrocławiu czy innych miejscach popularne są hale byłych fabryk, wnętrza nowoczesnych muzeów, zabytkowe budowle, a nawet hale lotnisk, czy obiekty sportowe... Wszystko to efekty wielu lat pracy nad rozpromowaniem Polski, naszych miast i możliwości, kiedy też bardzo mocno walczyliśmy o każdy zagraniczny biznes, wydarzenia i turystów.
No właśnie... tak było w poprzedniej dekadzie. Walczyliśmy o to, co teraz w pewnym sensie samo do nas przychodzi. Chcieliśmy przyjezdnych zza granicy gości zarażać Polską i myślę, że stąd wynikała także nasza postawa wspaniałej polskiej gościnności. Dziś wchodzimy jakoby w strefę komfortu, stajemy się wygodni i... trochę mniej się staramy. Im bardziej stajemy się infrastrukturalnie rozwinięci, tym wyraźniej tracimy to, co do niedawna ludzie nazywali „Polish traditional hospitality” i co wyróżniało nas na tle całej Europy.
Uświadomiłem to sobie podczas ostatniego wyjazdu do Czarnogóry. Tam, jak kiedyś w Polsce, każdy przyjeżdżający biznes jest bardzo „dopielęgnowany” i mi przypomina to, co my sami robiliśmy w Polsce jeszcze jakieś 10 – 15 lat temu. W Czarnogórze infrastruktura rynku spotkań nie jest tak rozbudowana ani tak nowoczesna, jak w Polsce. Jednak przyjeżdżając tam, byłem nieomal w szoku, jak bardzo lokalny organizator starał się wyjść naprzeciw moim oczekiwaniom – także tym najdrobniejszym. Nawet bez mojej wypowiedzianej prośby o coś zwracano bezbłędnie uwagę na detale...
Jednym z przykładów niech będzie to, że w pakiecie konferencyjnym nie było zapewnionego transferu z lotniska do hotelu, poprosiłem więc o informację jak najlepiej zorganizować tę sprawę we własnym zakresie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy na lotnisko wysłano po mnie samochód – nie oczekując w zamian żadnego wynagrodzenia. Po prostu włączono to w listę usług tylko po to, bym czuł się zadowolony. Oczywiście nie jest zbyt profesjonalne zmuszanie gości konferencyjnych, by po przylocie sami zadbali o swój dalszy transport – u nas transfer z lotniska do hotelu to standard – jednak sposób, w jaki problem został rozwiązany ujął mnie za serce. To jest właśnie to, co do niedawna towarzyszyło nam na polskim rynku hotelarskim oraz w segmencie spotkań – pasja i wychodzenie ponad standardy i ponad oczekiwania.
Pytranie, jakie nasuwa mi się w tym momencie, brzmi, czy w Polsce nasz obecny stan uśpienia i mniej agresywnego zabiegania o biznes nie odbije się na nas negatywnie? Rzecz jasna doskonale rozumiem, że aktualnie większość hoteli jest pełna i że już nie tylko najlepsi przebierają w zapytaniach. Także przyjeżdżający do Polski organizatorzy dysponują coraz większymi budżetami na organizację coraz ciekawszych spotkań i eventów, więc nic dziwnego, że jako przedsiębiorcy sięgamy po bardziej lukratywny biznes i mniej staramy się o ten nieco skromniejszy.
Czy tak powinno być? Czy jesteśmy już tak dobrze wypromowaną destynacją, by spocząć na laurach? Co jeśli organizatorom międzynarodowych spotkań na horyzoncie objawi się inna, ciekawsza opcja – dlaczego mieliby pozostać wobec nas lojalni? Czy w obecnej sytuacji już więcej nic nie możemy zyskać? Polska nadal się rozwija pod względem rynku spotkań, a niektóre regiony ciągle jeszcze rozwinięte są mniej niż inne. Co prawda w Warszawie, Krakowie czy Gdańsku wskaźniki obłożenia rosną w dziesiątkach procent z roku na rok, jednak nadal mamy regiony, które chętnie przyjmą właśnie taki mniejszy biznes. Myślę, że zbyt wcześnie poczuliśmy się „panami sytuacji” i z postawy, której celem było pokazanie się z jak najlepszej strony, przeszliśmy do takiej, w której jedynie czerpiemy z trwającego zainteresowania naszym krajem. Nadal mamy do wykonania pracę, która spowoduje, że ustabilizujemy naszą dobrą sytuację oraz sprawimy, że nie tylko nasze duże i turystycznie rozwinięte miasta będą w komfortowej sytuacji. Co najważniejsze jednak — jeśli gdzieś po drodze stracimy przy tym do reszty naszą słynną „polską gościnność”, to co będzie wyróżniało nas na tle innych krajów Europy?