Tomasz Mlącki: Cena strachu, czyli fatalizm

Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Na zdjęciu: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki

„Higiena ciała to nasz wielki sprzymierzeniec w walce czasu próby, ale higiena duszy, do której mam nadzieję da asumpt ten tekst, jest aliantem najważniejszym”. Pisze Tomasz Mlącki w cyklu „Metafizycznie, merytorycznie…”.

 

Publikuję od wielu lat, ale nigdy nie było mi trudniej usiąść do klawiatury. Media są pełne informacji, ocen, analiz, antycypacji, prognoz, przestróg, nadziei i eschatologii. Wszystko, jak się zdaje, zostało już powiedziane, ale nic nie jest dopowiedziane. Aktualność stała się oksymoronem. Na początku XXI wieku, wieku bezprecedensowego postępu, kiedy zadawało się, iż nie ma już barier, a nawet jeśli jeszcze istnieją, zostaną szybko przezwyciężone, wieku niewyobrażalnego jeszcze kilkadziesiąt lat temu tempa rozwoju, nieprawdopodobnego triumfu technologii, bezapelacyjnego zwycięstwa globalizacji, czasu, w którym chcieć, przynajmniej w biznesie, równało się móc, czasu w którym władztwo człowieka nad naturą, ze wszystkimi tego stanu rzeczy negatywami i pozytywami, zdawało się niepodzielne, pojawia się ON.

Z początku dyskretnie, gdzieś na uboczu, wypierany ze świadomości odległością, nadzieją, że to przecież niemożliwe w naszej wspaniałej współczesności, aby los cofnął nas o wiele set lat i zamknął, najpierw w coraz szczelniejszym kokonie lęku, a w końcu w czterech ścianach biura czy domu, zupełnie jak to było udziałem Europejczyków w wieku XIV. Nasze domostwa w niczym nie przypominają tych średniowiecznych, są dizajnerskie, pełne gadżetów, owoców postępu technicznego, ale jedno nas bezsprzecznie łączy. Oni mieli, a my mamy, natrętnego, bezwzględnego sublokatora. Mniejsza o nazwę – strach, niepewność, bezradność, czy też dręczące poczucie braku sprawstwa dnia po dniu. Wszyscy jesteśmy zainfekowani, bo nie wiemy, jak nigdy za naszego życia dobitnie, co będzie naszym udziałem… Bogiem a prawdą, zawsze w jakiejś mierze byliśmy, ale w ciągu ostatnich lat skwapliwie o tym, w pędzie i kostiumie obligatoryjnego optymizmu, zapomnieliśmy.  

Niegdyś ludzkość radziła sobie z tym niechcianym gościem za pomocą specyficznego lekarstwa, do niedawna wypartego i wyklętego, bo nie pasowało do dynamicznej wizji czasów, gdzie wszystko można i trzeba zaplanować, opracować na każdą ewentualność plany A, B … Z, słowem cieszyć się luksusem ułudy kontroli nad bytem. Antidotum to fatalizm, lek nieuchronnie skuteczny, lecz trudny w terapii. Trzeba go stosować umiejętnie, stopniowo, aby w zwodniczej nadziei nie przedawkować. Żeby było jasne, nie chodzi mi tu o dogmatyczny determinizm, bezczynne oczekiwanie na to, co przyniesie jutro, ale o szukanie racjonalnych dróg środka w czasach, kiedy wpływ jednostki na egzystencję drastycznie zmalał.


Nasz gatunek wielokrotnie stawał w obliczu sytuacji dotkliwszych niż ta, z którą teraz przychodzi mu się zmagać. Za każdym razem się podnosił, silniejszy doświadczeniem i zdrową miksturą woli działania oraz akceptacji tego, co poza naszą mocą. Czyńmy z uporem to, co zrobić możemy, nie marnując sił i środków na to, co poza naszym zasięgiem. Noc się zawsze kończy, a że nie wiemy, kiedy to dokładnie nastąpi, cóż, akceptacja tego faktu to przykład pożądanej praktyki. Tak też będzie i tym razem, Tanatos nie skosi gatunku, po prostu śmierć, do dziś słowo tabu, wypierana z indywidualnych świadomości, a praktycznie wyparta już z kultury masowej, która kształtuje aksjologicznie ogromną większość społeczeństw, przypomina, że każdy byt niegdyś w proch się obróci.

Przez ostatnie kilkadziesiąt lat szeroko rozumiany przemysł turystyczny cieszył się złotym wiekiem swojej historii. Powstały tanie linie lotnicze, narodowi przewoźnicy powiększyli swoje floty po wielekroć, miliony ton betonu, stali i szkła przeistoczyły się w imponującą infrastrukturę – wspaniałych architektonicznie, doskonałych funkcjonalnie hoteli, centrów konferencyjnych, venues, portów lotniczych, sieci szybkich kolei i autostrad. Po oceanach pływają wycieczkowe miasta, przypominające bardziej wieżowce niż statki, przy których Titanic to ledwo dziecięca łódeczka. Miliony dobrze wykształconych, traktujących swoją pracę z pasją i zaangażowaniem młodych ludzi stworzyły potężną armię profesjonałów, jak nigdy dotąd sprawną i wyposażoną w świetne narzędzia pracy. Obroty, notowania giełdowe i zyski osiągały niespotykany dotąd poziom. Globalizacja dała branży wielką, wykorzystaną szansę. Miałem, jak wielu z nas, szczęście i przywilej cieszyć się tą bezprecedensową prosperity przez całą swoją zawodową karierę. Sky is the limit, powtarzano, wierząc, że zaklęcie stało się ekonomiczną regułą. Jednak biznes to poker, więc powiedziano sprawdzam, ale tym razem sentencja brzmi: sky has been reached… Pamiętam, jak jeden z moich szefów mówił, iż sprzedajemy marzenia. To prawda, czyniliśmy tak i będziemy tak czynić po czasach zarazy. Marzenie ma jednak swój rewers, jest nim strach i to jego cenę właśnie teraz płacimy, bo marzenia na jakiś czas stały się przyziemne, zwykłe i podstawowe – przetrwać, dotrwać i nie dać się. Oby na jak najkrótszy… 

Wirus jest paradoksalnie demokratyczny, oplata cały glob, nie ma już zielonych wysp, bezpiecznych destynacji, rywalizacja nie ma sensu, potrzebna jest współpraca. Hierarchie celów i wartości muszą ulec redefinicji, homo oeconomicus musi ustąpić pola homo sapiens. Wszyscy jesteśmy poddawani próbie - jednostki, instytucje, społeczeństwa i państwa.
Żywię głębokie przeświadczenie, oparte na solidnej podstawie historycznej wiedzy, iż jej podołamy. Każdy dzień, poza bolesnymi informacjami przynosi przecież budujące przykłady ludzkiej solidarności - myślenia i działania. Co najbardziej krzepiące - przede wszystkim zwykłych ludzi. Atmosfera swoistego epidemicznego karnawału, egotycznej, anarchicznej swobody jednostki, tak tragiczna w skutkach na południu Europy w lutym, została wyparta przez wzbierającą falę odpowiedzialności za losy innych. W Azji, gdzie wprowadzono drakońskie ograniczenia i konsekwentnie egzekwowano zakazy, widać nadzieję. Na naszym kontynencie po trwającym długo, zbyt długo, okresie wypierania ze świadomości oczywistych konsekwencji zaniechania, podjęto wreszcie zdecydowane działania.

Filozofia business as usual wreszcie abdykowała. Lekcja konfucjańskich Chin jest przyjmowana z pokorą w liberalnej Europie. Czas próby uwidocznił też kryzys przywództwa. Oto najjaskrawszy przykład. Niepojętym dla kogoś racjonalnie myślącego jest fakt, iż najpotężniejszy człowiek na świecie tygodniami bagatelizuje zagrożenie, nie przyjmuje do wiadomości naukowo udokumentowanej wiedzy, sprzedaje na konferencjach prasowych fake newsy, niczym nastolatek opiera się testom, chaotycznymi zakazami i decyzjami destabilizuje międzynarodowy transport i światową ekonomię. Opamiętanie przychodzi za późno. Litości… Na przyszłość zalecałbym więcej zdrowego fatalizmu, ergo odpowiedzialności, bo ta jest we wspomnianych rękach ogromna. Nikomu, a już na pewno nie w takich okolicznościach, te cechy nie wyszłyby na złe.

Czas, który został nam, cóż z tego, że wbrew woli dany, potraktujmy jak szansę. Tylu z nas potrzebuje wsparcia, czynem i słowem. Jest przecież tyle do przeczytania, opracowania, obejrzenia, przegadania, przemodelowania, zaprojektowania. Możemy popracować nad swoją niedoskonałością. Nie musimy pisać nowych „Boskiej komedii”, ludzka natura lubi też mniejsze, jak to się dziś kocha mówić, wyzwania. Być może jest to koniec świata, jaki znaliśmy, ale nie jest to koniec świata w ogóle, nowy na pewno nie będzie gorszy, bo wyposażymy go w wiedzę i uczucia, które wynosimy z czasu próby. Pamiętajmy, co mówił cesarz – filozof, Marek Aureliusz, zarządca największego imperium w dziejach ludzkości i najpotężniejszy stoik świata: „Strata jest niczym innym jak przemianą. A ta miła jest wszechnaturze.”. Dorzućmy jeszcze jego mistrza – Senekę: „Połowa wyzdrowienia, to chcieć wyzdrowieć”. Na koniec solidna szczypta oświeceniowego optymizmu” „Stwórz przyczynę, nastąpi skutek” - to Diderot w „Kubusiu Fataliście”. Jak widać walka z przeciwnościami losu to immanentna towarzyszka dziejów. Nie pisali przecież z chmur.

Dbajmy o siebie i innych, ograniczmy aktywności zewnętrze do absolutnego minimum, unikajmy skupisk, myjmy/odkażajmy ręce, wykonujmy sensowne zalecenia i polecenia. Bądźmy odpowiedzialni nie tylko za swój los. Higiena ciała to nasz wielki sprzymierzeniec w walce czasu próby, ale higiena duszy, do której mam nadzieję da asumpt ten tekst, jest aliantem najważniejszym.

Niełatwo być optymistą tu i teraz, choć i tak jesteśmy w znacząco lepszej sytuacji niż wielu naszych przodków, zmuszonych do stawiania czoła hekatombom wojen czy klęskom głodu. Wierzmy w los, który się odwraca. Jest bowiem w fatalizmie ironia, broń doskonała, niezbędny składnik alchemii przetrwania. Jako rzecze Michel de Montaigne: „Niejeden przeżył swego kata.”. Zatem - do serca i do dzieła.

 

Autor: Tomasz Mlącki, tekst felietonu został napisany 19 marca 2020
Cykl felietonów: Metafizycznie, merytorycznie… Tomasz Mlącki
Tomasz Mlącki, który od ponad 25 lat współtworzy wydarzenia, które przypisać można do każdej z liter akronimu MICE, tym razem stara się dochodzić do istoty rzeczy, patrząc z szerszej perspektywy. Interesuje go złożoność świata, i chętnie zrezygnuje z branżocentrycznego punktu widzenia, by pokazać, że to, co tworzymy nie jest oddzielną wyspą, a wszystko dzieje się w szerszym kontekście. Kontekście, o którym w codziennym pędzie nierzadko zapominamy.
Metafizycznie, merytorycznie… czwarty wtorek miesiąca

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl