Andrzej Bartkowski i Andrzej Hulewicz: Szczerze możemy sobie powiedzieć, że nie zmarnowaliśmy czasu

Andrzej Hulewicz i Andrzej Bartkowski, fot. Szymon Kobusiński, Studio Bank
Na zdjęciu: Andrzej Hulewicz i Andrzej Bartkowski, fot. Szymon Kobusiński, Studio Bank

„Mazurkas robi wszystko, co branży dotyka, i to jest model na rozwój, spełnienie się, radość tworzenia, która nie jest rutyną, no i kaprysy rynku, który raz chce to, a raz to”. Andrzej Bartkowski i Andrzej Hulewicz, twórcy Grupy Mazurkas, wyróżnieni Powerem specjalnym, o 25 latach wspólnej pracy i budowania marki Mazurkas.    

 

MeetingPlanner. pl: Grupa Mazurkas to efekt pomysłu na biznes, ale także panów pasji i zainteresowań, prawda?

Andrzej Bartkowski: Biznes, a przynajmniej w pojęciu zarobek nie był priorytetem w naszych zamiarach. Celem nadrzędnym była przygoda tworzenia czegokolwiek. Nigdy nie myśleliśmy o zyskach i do dziś zysk firmy stanowi dla nas wartość tylko jako sprawność naszego działania. Oczywiście musiało starczyć na życie.  Pasja i zainteresowanie – ba, bez pasji w zawodzie można tylko wegetować. Dotyczy to właścicieli, ale i pracowników. Tworząc Mazurkasa, mieliśmy już sprecyzowaną pasję. Pracowaliśmy przez wiele lat w Orbisie, naprawdę kochając turystykę.

Andrzej Hulewicz: Tak, kochaliśmy turystykę, ale to, co nas najbardziej nakręcało, to chęć, by Polska, była produktem, który zaistnieje na arenie międzynarodowej. Mieliśmy coś w rodzaju kompleksu, że Polska jest destynacją mało popularną na świecie i poczuliśmy misję zamiany tego postrzegania. Najważniejsza dla nas była wiara w destynację. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że są miejsca topowe jak Paryż czy Londyn, ale naszą ambicją było, żeby Polska zaistniała na arenie MICE-owej, na której wtedy jej po prostu nie było. 

 

MP.pl: To już wtedy panowie myśleli o rynku MICE-owym?

AH: Tak, od razu zacząłem jeździć do Genewy, na targi EIBTM (te które później przeniosły się do Barcelony). Przyglądałem się jak to funkcjonuje, i od razu zapałałem chęcią przynależenia do Euromicu. Przez trzy lata przekonywałem do potencjału naszego kraju, ale słyszałem, że Polska jest nieprzygotowana na wymagania branży MICE. Nie odpuszczałem, byłem konsekwentny. W końcu zdecydowali, że przyślą delegację i ocenią naszą kandydaturę. I tak, od 1994 r. jesteśmy członkiem tej organizacji. 

 

MP.pl: Dwadzieścia pięć lat budowania firmy, pozycji Grupy, zaufania klientów, relacji z partnerami… Jak to jest pracować wspólnie przez ćwierć wieku? W czym tkwi tajemnica tego „powera”?

AB: U mnie ten „power” nie jest trwały. Ciągle mi się nudzi jeden temat. Kiedyś kochałem autokary. Znałem prawie każdy szczegół w autokarze i wszystkie tajemnice bankowe w Belgii, by je tam kupować. Zaprzyjaźniłem się z właścicielami, dyrekcją i pracownikami fabryki autokarów Van Hool. Kochałem każdy nowy guzik na tablicy rozdzielczej i żyłem życiem wszystkich naszych kierowców. Dzisiaj zmuszam się, by wejść do najnowszych autokarów kupowanych przez nas za ponad milion, nawet gdyby miały najnowsze bajery. Znudziło mi się i już. No i w każdej dziedzinie podobnie. Identycznie było z rozkręcaniem podróży dla cudzoziemców w Polsce, dla Polaków w świecie, podróży incentives, kongresów i eventów, budowy hotelu i budowy centrum konferencyjnego, kreacji wielkoformatowego cateringu. Uważam, że jestem człowiekiem pomysłu i kreacji, ale trwanie ciągle przy jednowymiarowym działaniu nudzi mnie. Ciągle szukam nowych wyzwań.

AH: Ja mogę porównać te 25 lat działalności do przygody. Zainwestowaliśmy w przewozy autokarowe, kiedy w ogóle luksusowe przewozy pasażerskie na naszym rynku nie istniały. Teraz jest ich bardzo dużo. Wtedy była to luka, którą dostrzegliśmy i weszliśmy w nią. Zależało nam, żeby wozić swoich klientów odpowiednim sprzętem. Dopiero znacznie później zaczęły powstawać profesjonalne firmy przewozowe, z porządnymi autokarami, które były zupełnie innymi jakościowo środkami transportu niż królujące na początku lat 90. Ikarusy.  Wyzwania pojawiające się wraz ze zmieniającą się rzeczywistością, to było to, co nas nakręcało w kierunku innowacyjności i przecierania szlaków dla innych. Podobnie było w przypadku różnego rodzaju wydarzeń. Bardzo silna była u nas zawsze chęć sprawdzenia się, a co za tym idzie, innowacyjności i kreatywności. Kiedy patrzę na swoją konkurencję, większość, która z nami zaczynała, dość wąsko traktowała swoją działalność, wybierała specjalizację. Na pewnym etapie się zatrzymywała i zaczynała robić tylko kongresy, lub tylko turystykę przyjazdową. My chcieliśmy z tego tortu spróbować każdego kawałka.

 

Andrzej Hulewicz i Andrzej Bartkowski, cinemagraph Szymon Kobusiński, Studio Bank

 

MP. pl: Gdyby mieli panowie w kilku zdaniach zamknąć kluczowe dla Grupy Mazurkas momenty, wydarzenia, to byłyby to?

AB: Zdywersyfikowanie usług i zainteresowań właścicieli. Nie wyobrażam sobie, gdybym cale życie musiał zamawiać np. hotele, nawet gdybym zarabiał krocie. A weźcie sobie te krocie. Poszedłbym układać kostkę – tam przecież różne kolorki i wzorki. Mazurkas robi wszystko, co branży dotyka i to jest model na rozwój, spełnienie się, radość tworzenia, która nie jest rutyną, no i kaprysy rynku, który raz chce to, a raz to.

AH: Kluczowa była w ogóle decyzja założenia firmy, była to poważna inwestycja, obarczona dużym ryzykiem. W pewnym momencie byliśmy czołowym przewoźnikiem. W pewnym momencie rozwijaliśmy też turystykę wyjazdową. Ale w czasie, kiedy pojawili się na naszym rynku giganci typu Neckermann, skoncentrowaliśmy się na wyjazdach incentive. Stworzyliśmy też biuro kongresowe i na przestrzeni lat mieliśmy kilka dużych przedsięwzięć o międzynarodowym wymiarze.  Koniec lat 90. przyniósł zmiany własnościowe. Zamiast trzech zostało nas dwóch. Wtedy też zapadła decyzja o budowie hotelu, a później Mazurkas Conference Center, a następnie marki Mazurkas Catering. Kolejnym ważnym punktem było stworzenie Forum Humanum Mazurkas, które stało się wyjątkowym, osobnym brandem. Zresztą z kulturą związani byliśmy od samego początku, bo przecież Mazurkas to miała być firma dla miłośników muzyki i kultury. Stąd jej nazwa, która dzięki dziełom Chopina, jest rozpoznawalna na całym świecie.

 

MP.pl: Jak oceniają panowie rynek dziś, w odróżnieniu od czasu, kiedy rozpoczynaliście tworzyć i budować swoją firmę? 

AH: To co jest piękne w naszej branży, a zmienia się niestety na niekorzyść, to że robimy biznes z ludźmi. Po drugiej stronie siedzi człowiek, którego znam i z którym ufamy sobie, kiedy robimy wspólnie kongres czy event. Bez tego kiedyś nie mogło być żadnego biznesu. Zaufanie budowało się na podstawie osobistych kontaktów. Obecnie bardzo się to zmienia, często króluje bezosobowy internet i przetargi, w których liczy się tylko cena. Tracimy kreatywności, duszę wydarzenia. Dużo imprez, które się teraz odbywa, jest zupełnie bezosobowych. 

AB: Rynek jak to rynek. Dzisiaj Tunezyjczycy mają pełne hotele, a jutro jakiś kretyn zaczyna na plaży siać z kałacha i wszystkie MSZ-ty ogłaszają, żeby tam nie jechać. I z czego ma żyć branża turystyczna. Czekać na następnego kretyna, który ogłosi pokój. U nas rynek jest czuły i może nas wpędzić w biedę, ale też uczynić beneficjentem naszej przewidywalności i inteligencji. Wszystko jest fantastyczną grą i to jest wspaniałe. Nigdy nie narzekałem na decyzje władz, które coś tam ograniczają i uciekałem ze wszystkich „związków” i „stowarzyszeń”, którym nigdy się nic nie udało w ich staraniach. No oprócz „Solidarności.” Należałem do wszystkich tych organizacji, ale nikomu nie chciało się w nich nigdy działać.
Problemów w tzw. rynku nie dostrzegam żadnych. Po prostu do „rynku” należy się dostosować. Idzie marchewka – zainteresujmy się marchewką, nie idzie kawior – nie zajmujmy się kawiorem. Ja nie dostrzegam żadnych problemów w prowadzeniu firmy. Dla mnie te 25 lat to jedna wielka przygoda i niech trwa długo.

 

MP.pl: W takim razie, czy ten power, motywacja, są zawsze? Czy zdarzyły się sytuacje, w których zastanawiali się panowie, czy nie odpuścić?

AH: Dla mnie smutne jest to, o czym przed chwilą wspomniałem, że kreacja czy doświadczenie nie odgrywa już takiej roli. W przypadku wielu przetargów zadziwia mnie, jaka potrafi być różnica w cenie i podejściu. My zawsze chcieliśmy sprzedawać coś innego, twórczego. Mamy takie charaktery i mimo wszystko to samo staramy się przekazać młodszym kolegom. Drugim takim elementem, do którego podejścia czasami nie rozumiem i mógłbym klasyfikować je w kategorii „czy nie odpuścić”, jest postrzeganie cateringu. Catering to przecież sztuka. Ale większość decydentów tak tego nie widzi. Niestety nie rozumieją roli cateringu w wydarzeniu. Znowu wszystko determinuje cena, czasami ta bariera jest nie do pokonania. Przykładowo, firma z branży finansowej organizuje duże wydarzenie, wynajmuje Teatr Wielki, sprowadza muzyków z Filharmonii Wiedeńskiej. Wielki rozmach, wielkie pieniądze. Po tak wielkim wydarzeniu zaprasza do foyer i cateringiem „kładzie” całą imprezę, całe wrażenie.  Jeśli ma to być uczta dla zmysłów, to musi być spójność, także jeśli chodzi o catering. Ma on być częścią wydarzenia, zarówno pod względem jedzenia, jak i oprawy i ceremoniału. 

AB: Ten „power”, jak wspomniałem, czasem odchodzi. Wtedy trzeba uruchomić szare komórki, zmienić taktykę, przedyskutować sprawę z mądrymi. Później znowu mi się chce działać i to w dwójnasób. Ale „power” tzn. „moc”. Ciągle mi się przypomina wykład pana Łukaszewskiego z podstawówki, że moc parowozu jest wykorzystana tylko w 5 proc. Abstrahując, uważam, że moja i mojego Andrzeja moc również. Jestem przekonany, że moglibyśmy stworzyć dużo więcej, wykorzystując predyspozycje, doświadczenie, pomysły, rynek, know-how swoje i załogi. Myślę więc, że mocy jeszcze jest w nas zapas, ale czy potrafimy ją wykorzystać. Zachęcam jednak młodzież. Turystyka to wielka pani – potrzeba tu łebskich ludzi, którzy sami dojdą do tego wniosku. No i niestety ale muszą się do tego solidnie przygotować. Turystyka i cała branża MICE wymaga od jej autorów dużej wiedzy, elokwencji, komunikatywności, inteligencji i dyplomacji.  Chciałbym mimochodem wspomnieć, że kandydaci do pracy w turystyce zagranicznej, w większości absolwenci wyższych szkół turystycznych, twierdzą, że przedmiotu „historia Polski i świata” – nie przerabiali (!). Z takimi ludźmi prawie pewna jest klęska w kreacji turystyki. Pracowałem 20 lat z Francuzami, Belgami, Szwajcarami w Polsce oraz polskimi turystami w świecie. Historia zawsze była iskrą naszego porozumienia i zaczynem przygody intelektualnej podróży zagranicznej. Podróży, która w życiu turysty powinna być ważną częścią życiorysu.  

 

MP.pl: Wielu pracowników jest związanych z Mazurkasem od lat. Jaki jest wasz model zarządzania?

AB: W Mazurkasie przez te 25 lat zawiązało się kilkanaście małżeństw, zrodziło się kilkadziesiąt a może kilkaset dzieci. Rozczulam się zawsze w styczniu, uczestnicząc w święcie dla „dzieci Mazurkasa”, często przebierając się za rycerza mykeńskiego lub tygrysa i fotografując się z rozbieganą i roześmianą rodziną grupy Mazurkas. To kilkaset dzieci, dziadkowie i rodzice. Wielka radość, tańce, przebieranie, występy, malowanie buziek, lepienie garnków itp. Ten widok to wielka satysfakcja. No i moja zawsze w tym miejscu pojawiająca się refleksja – to ja za nich odpowiadam. Ja daję pracę. Ile byłoby tragedii, gdyby tak firma padła. A jaki model zarządzania? Trudne pytanie. Według najnowszych norm naukowych nazwałbym te metodę – „na żywioł”. Kto jest dobry, to przychodzi, jak się okazuje jest zły, to… tak trudno się rozstać. Jest niemała liczba pracowników, którzy pracują u nas ponad dwadzieścia lat, a kilku od samego początku firmy. Rzadko zdarza się, że kogoś zwalniamy. Pracownik, jeśli nie może podołać, to sam rezygnuje.  Przeczytałem z dziesięć książek o metodach zarządzania i chyba nic z tej wiedzy nie zastosowałem. Zarządzam, jak umiem. Każdemu spotkanemu pracownikowi podam rękę, a później rozmawiam o sprawach firmy, zakładając, że jak są inteligentni, posiadaną już wiedzę potrafimy wspólnie wykorzystać.

AH: Nie ma jednego mądrego modelu zarządzania, szczególnie w turystyce. Bo turystyka, jeśli popatrzeć na większość firm, ma dosyć płaski model zarządzania, jest dużo account managerów, project menadżerów, oczywiście mają oni przełożonych, ale hierarchia ponad nimi jest bardzo płaska. Nie można liczyć na awanse, niektórym to przeszkadza. Tu działa zasada „love it or hate it”. Oczywiście każda impreza to duży stres, niezależnie od wielkości grupy. Ostatnio na przykład mieliśmy dwóch gości z Afryki Południowej i okazało się, że każdy z dostawców po drodze zaczął coś zawalać. Goście przyjechali późnym wieczorem, i okazało się, że zarezerwowany pokój został już sprzedany, a to był dopiero początek… Każde wydarzenie jest uzależnione od wielu czynników. To jest praca dla ludzi, którzy lubią adrenalinę. Często w czasie trwania wydarzenia, kiedy człowiek ma dużo problemów, jest zdenerwowany, przeklina, przyrzeka sobie, że to ostatni raz, a po zakończeniu nie może się doczekać następnego wydarzenia. Z drugiej strony jeśli chodzi o płace, w turystyce są one średnie. Konkurencja nie pozwala zaszaleć, jeśli o to chodzi.  Jeśli ktoś jednak pokocha tę adrenalinę, to zostaje z nami na długo. Jesteśmy, jak powiedział Andrzej, rodziną, czasami zarówno na dobre, jak i na złe.  

 

MP.pl: Gdy myślą panowie: wyzwania, plany… to jest skomplikowana lista? Mieszczą się one w zakresie działalności branży spotkań?

AB: Wyzwanie i plany. Ciągle myślę o dużym centrum konferencyjno-kongresowym w Warszawie, takim, jakie powstało w Katowicach. Warszawa stała się piękna i warta jest dużych konferencji międzynarodowych i kongresów. Takie imprezy to najlepszy ambasador Polski.
AH: Gdybyśmy mieli parę lat mniej, to pewnie byśmy podjęli temat centrum kongresowego w Warszawie... Jak Andrzej powiedział, jest to dla nas pewnym kompleksem. Od początku sprzedajemy Polskę, i chcieliśmy zaistnieć na rynku międzynarodowym. Każde miasto, każde miejsce musi mieć jakiś pomysł na siebie, jakąś unikalność… Najlepszą receptą dla Warszawy byłby silny ośrodek kongresowy i konferencyjny. Stolica dużego kraju, lotniska, hotele. Jest infrastruktura pozwalająca organizować kilkutysięczne kongresy, ale brakuje centrum. Jest to nasza porażka okresu transformacji. Pod wieloma względami Warszawa zmieniła się bardzo pozytywnie. Nigdy jednak nie będzie miała takich atrakcji turystycznych jak Kraków czy Wenecja. Pomysł, by był to silny ośrodek konferencyjno-kongresowy, nie został nigdy wykorzystany… Jeżeli chodzi o Grupę Mazurkas, chcemy być cały czas na najwyższym poziomie, rozwijać się, trzymać rękę na pulsie wszystkich zmian. 

 

MP.pl: Dzisiaj angażują się także panowie w działalność charytatywną. Jaki jest sposób na to, aby godzić te wszystkie pola działalności?

AB: Charytatywna działalność w moim przekonaniu jest niemal obowiązkiem dojrzałego biznesu. Ja to tak pojmuję. Jeśli „dobry Bóg” dał mi dar zarobienia, to powinienem się tym podzielić. To jest zapisane we wszystkich religiach i kulturach i niestety odczytywane wszędzie jako parę groszy wrzucone do kapelusza. To podzielenie się może być i z reguły jest radością większą niż fakt zatrzymania 100 proc. zysku. Oczywiście są granice daru, ekonomicznego samobójstwa i interesu firmy, bądź co bądź matki karmiącej pracowników i ich rodziny. Działanie na rzecz kultury. W Internecie, pod hasłem „Forum Humanum Mazurkas” lub „Sympozjon w Mazurkasie” można obejrzeć ponad 400 materiałów filmowych, reportaży, DVD stworzonych przez własne studio filmowe, prezentujących nasze wydarzenia kulturalne, wernisaże, koncerty gwiazd i wielkich orkiestr na scenie MCC Mazurkas i to wszystko w formule pro publico bono. Tę działalność prowadzimy od pięciu lat i zorganizowaliśmy już prawie 40 wielkich widowisk, w których bierze udział 500-1000 osób. Organizacja takich wydarzeń jest nasza dumą i spełnieniem. Polecamy każdemu przedsiębiorcy, który jeszcze nie odkrył potrzeby działania charytatywnego, czy to na rzecz kultury, czy inne szlachetne cele. Jeśli chodzi o promocję Polski uważam, że firma Mazurkas przez 25 lat działalności uczestniczy z własnych środków w setkach targów międzynarodowych, rozsyłając kilkanaście milionów znakomicie wydanych broszur i katalogów w wielu językach i na cały świat, organizując setki kilkunastoosobowych studymtourów dla organizatorów turystycznych i eventowych itp., może czuć się dobrym ambasadorem Polski. Za pośrednictwem Mazurkas przyjechało do Polski na zwiedzanie, konferencje i kongresy ponad dwa miliony cudzoziemców.

AH: Angażujemy się także w edukację. Oferujemy studentom staże, mentoring, zdarzają się wykłady. Pracujemy w Radzie Biznesu warszawskiej Uczelni Vistula. Nasz zespół pracuje także na rzecz innych, kontynuując branżową akcję „Wracamy do ogrodu”, wspieramy placówki Fundacji „Nasz dom”. Jedziemy, malujemy, sprzątamy, wozimy dzieci na kolonie.

 


 

MP.pl: Wspominając początki firmy, pierwszą strategię, pierwszą wizję, jesteście w miejscu, w którym chcieliście być?

AB: W miejscu, w którym chcielibyśmy być? Wolne żarty. Kto wtedy pomyślał, 25 lat temu, że będziemy żyli w kraju pięknym, nowoczesnym, czystym i w pełni rozwoju? Przypominam sobie nasze początki u mnie w piwnicy. Wykręcaliśmy po dwie-trzy godziny kierunkowy do np. Francji, a jak już był sygnał, to co mieliśmy powiedzieć – ech, wy, Francuzi proponujemy wam przyjechać do Polski (i jeszcze po francusku). Wyobraźcie sobie, co oni mogli na tym drugim końcu kabla odpowiedzieć. A jednak sprowadziliśmy później do Polski tysiące Francuzów, Hiszpanów, Amerykanów i wielu innych i nie tylko na zwiedzanie, ale na konferencje, kongresy, eventy, spotkania biznesowe, podróże muzyczne i sympozja naukowe. Początki firmy były często mało profesjonalne, mimo że pracowaliśmy już w Orbisie po 20 lat. Sam nie wierzę, że Mazurkas ma tak bogatą historię. Przygotowujemy film, przygotowuję książkę na ten temat. Gdzie sięgam pamięcią, przypomina się ciekawa historia. Nigdy jednak nie myślałem, że będę tak dumny, prezentując dzisiejszą Polskę cudzoziemcom. To jest największy mój, człowieka turystyki zagranicznej, triumf. Przytoczę tu dość humorystyczną, ale trochę symboliczną w aspekcie tej wypowiedzi historię. Zaznaczam, prawdziwą. Otóż w opowieści mojego izraelskiego rozmówcy pewna para z Tel Avivu w końcu wybrała się do Polski. Mówię, w końcu, bo mąż pochodzący z Polski nalegał, a żona nieustannie negowała bo… nie będzie leciała samolotem z… kozami czy drobiem, nie będzie patrzyła na polską biedę, tylko dlatego, że mąż z Polski pochodzi. W końcu pojechali. Wynajęli samochód na lotnisku, nie bardzo dowierzając, czy czasem nie wylądowali w Ameryce. Krążyli oszołomieni po autostradach podwarszawskich 1,5 godziny, zanim dojechali do centrum. Pierwsze trzy dni żona spędziła w Złotych Tarasach, Arkadii, Galerii Mokotów, które w Izraelu w takiej formie nie istnieją. Wyznała mężowi skrycie, że nie spotkała się z żadnym śmieciem, a niestety w Izraelu w każdym kącie i załomku… co tam mówić. I nagle, nagle idą Marszałkowską i co – papier na środku chodnika. Nie, nie mogą uwierzyć – zachwiał im się budowany przez trzy dni obraz. Papier, zwitek papieru na środku Marszałkowskiej. Oczom nie wierzą – podchodzą, patrzą – z papieru wyziera druk… po hebrajsku – formularz izraelskiej odprawy celnej. Zabrali ze sobą i przechowują jako pamiątkę z Warszawy. Śmieszne, oczywiście i wielki przypadek, ale wiele mówiący. Jestem człowiekiem, który już w 1967 r. przejechał autostopem wiele krajów Europy i kraje Maghrebu w Afryce i od tej pory nieprzerwanie turystyka zagraniczna jest sednem moich wszystkich działań. Przez 42 lata działam zawodowo w obszarze turystyki zagranicznej, ale szczególnie turystyki przyjazdowej i biznesowej. Oświadczam wszystkim moim młodszym kolegom, przyjaciołom, partnerom w tej branży, że obecna Polska jest wielkim naszym produktem. Umiejmy się nią szczycić, umiejmy nią zaimponować. Sukces komercyjny? – po co o tym myśleć. Sam przyjdzie. AH: Zawsze można powiedzieć, że mogliśmy zorbić coś więcej, inaczej, dalej, lepiej, ale ja podsumuję nasze 25 lat w ten sposób, cieszymy się z tego, co razem stworzyliśmy, i szczerze możemy sobie powiedzieć, że nie zmarnowaliśmy czasu.

 

Andrzej Bartkowski, prezes Grupy Mazurkas, absolwent SGGW oraz Studium Afrykanistyki UW, pasjonat i organizator turystyki zagranicznej, konferencji, hotelarstwa. Organizator eventów, koncertów, dużych wydarzeń artystycznych. Mecenas kultury i sztuki. Autor zbiorów wierszy: „Moje rymy”, „Graj tango” i „PRL kabaretowo”. Żona Irena, córki Karina i Karolina, czworo wnuków. Odznaczony: „Złoty Krzyż Zasługi” przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego, „Zasłużony dla Kultury Polskiej” przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Małgorzatę Omilanowską,  „Za Zasługi dla Turystyki” przez Ministra Sportu i Turystyki.

 

Andrzej Hulewicz, wiceprezes Grupy Mazurkas, absolwent HZ SGPiS i Studium Dziennikarskiego UW, fascynat turystyki zagranicznej. Organizator kongresów i podróży incentive dla cudzoziemców w Polsce. Mecenas kutury i sztuki. Żona Jolanta, córki Monika i Małgorzata. Odznaczony: „Zasłużony dla Kultury Polskiej” przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Małgorzatę Omilanowską,  „Za Zasługi dla Turystyki” przez Ministra Sportu i Turystyki.

Zaloguj się
Informacje
Branża
Personalia
Realizacje
Otwarcia
Obiekty
Catering
Technologie
Transport
Artykuły
Wywiady
Felietony
Publicystyka
Raport
Prawo
Biblioteka
Incentive travel
Prawo
Ogłoszenia
Przetargi
Praca
Wydarzenia
Galeria
Wyszukiwarka obiektów
Nasze projekty
MP Power Awards©
MP Fast Date©
MP MICE Tour
MP MICE & More
MP Legia Cup
Nasza oferta
Reklama i promocja
Content marketing
Wydarzenia
Konkurs
Webinary
Studio kreatywne
O nas
Polityka prywatności
Grupa odbiorcza
Social media
Kontakt
O MeetingPlanner.pl